Nasze dzieci to dla nas największy cud. Wiara pozwoliła nam przetrwać trudne chwile

2023-01-08 17:50:30(ost. akt: 2023-01-08 18:01:30)

Autor zdjęcia: pixabay

Pani Jolanta i pan Rafał to dobrzy ludzie, którzy są wrażliwi na ludzką krzywdę. Marzyli o własnym domu i gromadce dzieci. Nie stracili nadziei, zawierzyli Bogu i modlitwie swój los. — Zawsze trzeba wierzyć. Nam wiara pozwoliła przetrwać trudne chwile i wynagrodziła nam je. Najpiękniejszą nagrodą są nasze dzieci — zapewniają.
Szczęśliwi ludzie robią wiele rzeczy, wyrażają wdzięczność, dziękując swym życiem. Dzielą się tym, czym obdarowało ich życie, mają w sobie promyk nadziei i nim zapalają innych, wierzą i walczą o lepsze jutro, dzielą się iskierką wdzięczności i uśmiechu każdego dnia. Nie jest to trudne, jednak zależy od każdego z nas.
— Źródłem naszego szczęścia i dobrego samopoczucia jest praca nad sobą, samodyscyplina, wewnętrzna przemiana… bo szczęście zależy od nas samych, choć o tym często sami zapominamy — mówi pan Rafał. — Uważam, że każdy z nas ponosi odpowiedzialność za kreowanie swojego życia, myślą przyciągamy do siebie to, czym żyjemy i czego pragniemy. Wynika to z podejmowanych przez nas wyborów i decyzji. Myślę, że chcąc być szczęśliwym, trzeba jednak unikać tych, którzy próbują zgasić nasze ambicje, podcinając nam skrzydła. Ci, którzy tak robią, to tylko ludzie mali, tymczasem ci naprawdę wielcy pomagają nam uwierzyć w siebie. Zawsze są obok i będą wspierać. Życie zgodnie z wartościami jest ważniejsze od pogoni za karierą i pieniądzem, wyznaczającym linię sukcesu w oczach współczesnego świata. Trzeba podążać za głosem serca, sukces i dobrobyt same podążą za tobą. Trzeba być otwartym na drugiego człowieka. Być szczęśliwym. Nieustannie starać się pomóc innym, wnosząc do ich życia promyki radości, motywacji, nadziei i wiary w siebie. Czasem nawet chwila milczenia, bycie obok drugiego człowieka w trudnej sytuacji znaczy więcej niż tysiące pustych słów. Czasem wystarczy po prostu być…

Wielka miłość
Poznali się na wiejskiej zabawie. Dość szybko się zakochali i postanowili pobrać. Po ślubie zamieszkali w małym mieszkanku, oboje poszli do pracy. Pani Jola pracowała w sklepie, a jej mąż Rafał w stolarni. Młodzi ludzie mieli pełne głowy marzeń: chcieli mieć gromadkę dzieci i wybudować dom z ogrodem.
— Oboje pochodziliśmy z wielodzietnych rodzin, więc wiedzieliśmy, jakie to szczęście mieć dużą rodzinę — opowiadają małżonkowie. — Odkładaliśmy każdy grosz, żeby jak najszybciej kupić działkę i rozpocząć budowę. Trochę pomogli nam rodzice i po trzech latach zamieszkaliśmy w swoim wymarzonym domku. Coraz częściej rozmawialiśmy o tym, że już wkrótce usłyszymy w nim tupot małych nóżek…

Marzyli o dzieciach
Niestety, jak to bywa w życiu, nie zawsze jest tak jak byśmy chcieli. Po dwóch latach bezskutecznych starań, małżonkowie zaczęli szukać pomocy u specjalistów. Lekarze jednak bezradnie rozkładali ręce, twierdząc, że żadnych przeciwwskazań nie ma. Życie pani Joli i pana Rafała zmieniło się w szarą rzeczywistość. Jednak mimo wszystko starali się wspierać, dbać o siebie i kochać. Tylko kiedy na spacerach spotykali znajome pary z dziećmi, w oczach obojga pojawiały się łzy. Nie mogli pogodzić się z tym, że w ich domu nie słychać dziecięcego śmiechu.
— Trudny to był dla nas temat… Rozmowy kończyły się moim płaczem i smutkiem męża — opowiada pani Jola. — Potem przez kilka dni nie potrafiliśmy się porozumieć i mieliśmy „ciche dni”. Po pewnym czasie zaczęliśmy rozmawiać o adopcji. Nie miało dla nas znaczenia, że biologicznie dziecko nie będzie nasze. Tak bardzo go pragnęliśmy, że wiedzieliśmy, że pokochamy każde maleństwo, które pojawi się na naszej drodze. I choć byliśmy pełni byli obaw, czy podołamy, czy znajdzie się dziecko, które nas zaakceptuje i pokocha, to decyzja zapadła. Postanowiliśmy, że najlepiej, jak to będzie rodzeństwo lub nawet trójka dzieci.

Świąteczne postanowienie
Była wigilia 2001 roku, pani Jola i pan Rafał spędzili ja w gronie rodziny. Patrzyli z radością na dzieci swojego rodzeństwa i marzyli, że za rok ich rodzina też powiększy się o dzieciaczki.
— Kiedy dzieliliśmy się opłatkiem, szepnęłam mężowi, że życzę mu, by to była ostatnia nasza wigilia tylko we dwójkę — wspomina pani Jola. — Mężowi łzy zalśniły w oczach i też życzył mi tego samego. Poszliśmy tego dnia na pasterkę o północy i długo klęczeliśmy przed szopką, w której mały Jezus leżał na sianku… Zawsze byliśmy wierzący, ale po tamtej Mszy świętej czuliśmy, że nasze serca wypełnia nadzieja. Nawet się śmieliśmy, że my też czekamy na Trzech Króli, którzy przyniosą nam wymarzone dary – dzieci.

Spełnione marzenie
Małżonkowie zaprzestali wizyt u lekarzy i różnorodnych badań. Skupili się na formalnościach, zapisali na kurs dla przyszłych rodziców. Na twarzach małżonków coraz częściej gościł uśmiech i wróciła im chęć do życia. Niestety, stan zdrowia pani Joli się pogorszył. Była osłabiona, źle się czuła, zdarzały jej się zasłabnięcia. W kwietniu 2002 roku po jednym z omdleń trafiła do szpitala.
— Drżałem z niepokoju o jej życie. Tak bardzo się bałem, że to coś poważnego… — opowiada pan Rafał. — Kiedy zobaczyłem lekarza z wynikami badań, byłem przerażony, on jednak się uśmiechał. Kiedy powiedział, że przyczyną takiego stanu zdrowia Joli jest ciąża, nie uwierzyłem. Oboje myśleliśmy, że to żart. A jednak… Jola była w ciąży!
Radość małżonków była ogromna. Okazało się, że to już 12. tydzień. Po wszystkich badaniach pani Jola wróciła do domu. Musiała na siebie uważać, ale ciąża rozwijała się prawidłowo. Termin porodu wyznaczono na koniec października.
— Cieszyłam się ogromnie, a jednocześnie bałam — tłumaczy pani Jola. — Rafał oszalał ze szczęścia, nie pozwalał mi nic robić. Dzwonił kilka razy dziennie z pracy, czy dobrze się czuję. Oboje byliśmy zaskoczeni, ale i szczęśliwi, że zdarzył się cud. W oczekiwaniu na dziecko siłę dawała mi modlitwa. Może niektórzy się z nas śmiali, ale my wierzyliśmy, że wymodliliśmy to dziecko u Boga.

Obrazek w tresci

Duża rodzina to skarb
I tak pewnej październikowej nocy na świecie pojawiła się Marysia. Wyczekana, upragniona – najważniejsza istota dla swoich rodziców.
— Była taka malutka i taka piękna — wspominają małżonkowie. — Dla nas największy cud, najpiękniejszy i tak bardzo upragniony. Oboje płakaliśmy i śmialiśmy się na zmianę. Podziwialiśmy jej malutkie paluszki, śliczny nosek i każdy uśmiech. Tuliliśmy w ramionach, a kiedy mała spała, siedzieliśmy w ciszy i przyglądaliśmy się naszemu szczęściu. Wigilię 2002 roku spędziliśmy w powiększonym składzie, a w pierwszy dzień świąt odbył się chrzest Marysi. Wtedy też pokłoniliśmy się Jezusowi i prosiliśmy, żeby w naszej rodzinie pojawiły się kolejne dzieci…
Ich modlitwy zostały wysłuchane. W ciągu kolejnych lat na świat przyszła jeszcze trójka dzieci: Jarek, Kasia i Zuzanna.
— Marzyliśmy o trójce dzieci, ale śmiejemy się, że przez to, że długo na nie czekaliśmy dostaliśmy bonusik w postaci Zuzanki — mówią małżonkowie. — Mamy cudowne dzieci, które bardzo kochamy. Wychowujemy je w szacunku, miłości i wierze. Nasze życie dzieci zmieniły o 180 stopni – oczywiście na lepsze. Wiadomo, są różne problemy, ale wiemy, że razem jesteśmy w stanie pokonać wszystkie trudności.

Dzieci to ich szczęście
— Każdy z nas posiada inną definicję szczęścia — mówi Rafał. — Jest to związane z indywidualnym jego podejściem do życia oraz posiadaniem różnych doświadczeń życiowych. Życie to przecież projekt długoterminowy. Dlatego nie warto przywiązywać się do gorszych chwil w swoim życiu. To jednak nie oznacza biernego czekania na wydarzenia, które nas uszczęśliwią… Chodzi tu o uświadomienie sobie, że życie z natury składa się z przyjemnych i mniej pożądanych wydarzeń. Czasem te nieprzyjemne zdarzenia wywołują w nas refleksję i skłaniają do zmiany. Nie zawsze jesteśmy na nią przygotowani. Dlatego warto dać sobie pomóc, czasem wystarczy rozmowa z kimś bliskim, czasem potrzebna jest zmiana otoczenia. Nie warto jednak rezygnować z wyznaczonych sobie celów. I zawsze trzeba wierzyć. Nam wiara pozwoliła przetrwać trudne chwile i wynagrodziła nam je. Najpiękniejszą nagrodą są nasze dzieci.

Trzeba być dobrym człowiekiem
Małżonkowie lubią opowiadać o swojej rodzinie. Są dumni z dzieci. Znajdują też czas na pomoc innym ludziom. Ich dzień jest zaplanowany co do minuty, a mimo to znajdują czas na wolontariat i inne pasje. Lubią pracę w ogrodzie, doglądają, przesadzają i wciąż wzbogacają o kolejne nowe drzewka. Mówią, że to najlepszy sposób na odreagowanie stresów i zmęczenia. Mają wiele empatii do ludzi, szczególnie tych starszych i samotnych.
— Szacunku do osób starszych i chorych nauczyły nas nasze mamy — tłumaczą. — Zawsze były i są dla nas nie tylko mamami, ale najlepszymi przyjaciółkami. To one nauczyły nas, że warto bezinteresownie pomagać innym i być dobrym człowiekiem. To one dają nam siłę i chcą, żebyśmy byli szczęśliwi. Dziękujemy Bogu za naszą rodzinę, dzięki nim jesteśmy silni i pewni, że warto marzyć i wierzyć.

Joanna Karzyńska

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5