Wygrała walkę z nowotworem. Mąż jednak nie potrafił zaakceptować żony bez piersi...

2022-12-11 18:32:26(ost. akt: 2022-12-11 18:47:06)

Autor zdjęcia: archiwum

Rak piersi to najczęstszy nowotwór złośliwy diagnozowany u kobiet. Czasami jedynym ratunkiem jest mastektomia. Pani Krystyna przeszła obustronną amputację piersi. Mąż nie potrafił zaakceptować tej sytuacji i wyglądu żony po operacji.
Pani Krystyna zachorowała na nowotwór 16 lat temu. Poszła na badanie do mammobusu. Nic nie zapowiadało, że tego dnia odmieni się jej życie. Miała wtedy 56 lat, męża, 3 dorosłych dzieci i 2 wnuków. Wiele lat pracowała jako opiekunka osób starszych, działała społecznie, bo uważała, że każdemu warto pomagać. Wciąż nie potrafi przejść obojętnie wobec ludzkiej krzywdy. Cieszyła się każdym dniem, do czasu kiedy przyszedł wynik z badania mammograficznego. Okazało się, że ma nowotwór złośliwy.
— Wszystko się układało i nagle runęło jak domek z kart. W ciągu kilku chwil mój misternie budowany świat legł w gruzach. Nie byłam na to przygotowana, ale kto by był? W wieku 56 lat nie spodziewałam się takiego wyroku… Lekarz powiedział, że nowotwór jest bardzo złośliwy i zostało mi jakieś pół roku życia… Były łzy, tysiące przerażających myśli i pytanie: dlaczego mnie to spotkało… Całe życie przeleciało mi przed oczami — wspomina. — W pierwszym odruchu miałam ochotę się poddać, jednak pomyślałam o swojej rodzinie, o dzieciach i wnukach. Postanowiłam walczyć. Wiedziałam, że ta wojna toczy się o najwyższą wygraną. Moje życie.

Dlaczego ja zachorowałam?
Przez kilka dni kobieta nie powiedziała o chorobie najbliższym. Dopiero przy niedzielnym obiedzie wyznała, że ma raka. Dzieci były wstrząśnięte wiadomością, mąż milczał.
— Nigdy nie był człowiekiem empatycznym, ale myślałam, że po 37 latach małżeństwa mogę na niego liczyć — opowiada. — O tym, jak bardzo się myliłam, przekonałam się dość szybko. Kiedy powiedziałam, że muszę mieć amputowaną pierś, nie zareagował. Zachowywał się tak, jakby nie słyszał.
Panią Krystynę czekała operacja usunięcia piersi wraz z węzłami chłonnymi. Do szpitala zawiozła ją córka. Mąż odwiedził ją raz. Dzieci odwiedzały ją często, pomagały w myciu i zwykłych czynnościach.
— Ból był ogromny. Wszystko mnie bolało — wspomina. — Kiedy zobaczyłam blizną po operacji, rozpłakałam się. Wiedziałam, że moje życie się zmieniło, że czeka mnie jeszcze walka, chemia, rehabilitacja i to, co najtrudniejsze – akceptacja siebie bez piersi.
Już po pierwszej chemii włosy zaczęły wypadać całymi garściami… Pani Krystyna otrzymała od dzieci chusty, które wiązała na głowie. Wstydziła się bez nich chodzić. Kiedyś w domu zapomniała jej założyć. Mąż na nią nakrzyczał i wyszedł z domu, trzaskając drzwiami.
— Powiedział, że nie może na mnie patrzeć — mówi, płacząc. — Wręcz wykrzyczał mi w twarz, że teraz nie czuje się dobrze we własnym domu, że rozmawiamy tylko o badaniach, chemii, leczeniu. Świat teraz kręci się wokół mnie, a on chce normalnie żyć. Oczekiwał, że mimo choroby będę gotować mu obiadki, piec ciasta, usługiwać mu i jeszcze się uśmiechać… Zryczałam długo, bo nie mogłam zrozumieć, jak on może tak mnie traktować. Przez lata pracowałam, wychowywałam dzieci, ogarniałam dom, ale teraz byłam chora… Nie miałam siły czasem wstać i przygotować sobie jedzenia, a on wymagał, żeby wszystko było „po staremu”. Żadnego współczucia, wsparcia z jego strony… Nic…
Obrazek w tresci

Obustronna mastektomia
Pani Krystyna cierpiała w milczeniu. Nie chciała swoim dzieciom przysparzać zmartwień, więc udawała, że wszystko jest w porządku. Walczyła dla nich… Niestety po dwóch latach okazało się, że nowotwór jest też w drugiej piersi. Znów operacja, chemia, leczenie.
— Kiedy zobaczyłam się bez obu piersi z bliznami, nie mogłam powstrzymać łez. Niby to tylko kawałek ciała, a jednak… — opowiada. — Do domu wróciłam i wyglądałam jak wrak człowieka. Łysa, bez piersi, schudłam kilkanaście kilogramów. Źle się czułam fizycznie i psychicznie. Mąż odsunął sie ode mnie całkowicie. Nie spał ze mną w jednym łóżku, unikał wspólnych posiłków, rozmów. Początkowo myślałam, że potrzebuje czasu, żeby tak jak ja, oswoić się z tym wszystkim. Jednak z każdym tygodniem docierało do mnie, że nie będzie już dobrze między nami.
Leczenie przyniosło rezultaty: rak zginął. Niestety pani Krystyna popadła w depresję. Dzieci szybko zauważyły, że dzieje się z ich mamą coś złego. Kobieta wstydziła się opowiadać o tym, co dzieje się w domu.
— Czułam się jak niepotrzebny mebel. Nie chciało mi się wstawać rano z łóżka, odsunęłam się od większości znajomych, prawie nie wychodziłam z domu — mówi. — Sytuację pogarszały moje stosunki z mężem – a raczej ich brak. Mijaliśmy się jak obcy ludzie. Zrozumiałam, że chyba mnie nie kochał nigdy, ale nie potrafiłam podjąć decyzji o odejściu…

Przestałam być dla męża kobietą
Minęło kilka lat, jednak w domu wciąż panowała ciężka atmosfera. Pani Krystyna postanowiła zawalczyć o swoje małżeństwo. Starała się przygotowywać ulubione posiłki, zagadywać męża. Pewnego wieczoru przygotowała uroczystą kolację przy świecach.
— Mąż był zdziwiony, ale usiadł i zaczął jeść. Zaczęłam z nim rozmawiać i miałam nadzieję, że jest dla nas jeszcze szansa — opowiada. — Kiedy powiedziałam mu, że bardzo mi go brakuje, że chciałabym, żeby znów był blisko, żeby wrócił do wspólnego łóżka, wpadł w szał. Krzyczał, że nie wyobraża sobie położyć się ze mną do łóżka. „Jak można kochać się z deską?” – wołał. Padło wtedy z jego ust wiele przykrych słów, ale najbardziej zabolało, gdy powiedział, że się mnie brzydzi, że ja nie jestem już kobietą. Tego nie mogłam znieść. Wybiegłam z mieszkania tak jak stałam i poszłam do córki.
Pani Krystyna opowiedziała o sytuacji i atmosferze w domu. Nie chciała już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Przez całą noc rozmawiały. To wtedy pani Krystyna podjęła decyzję o rozwodzie.

Uwierzyć w siebie i zacząć żyć na nowo
Dzieci stanęły po stronie matki. Najmłodsza córka postanowiła, że mama zamieszka z nią w domu. Znalazła też psychologa, który pomaga pani Krystynie przezwyciężyć traumę, zaakceptować swój wygląd i uwierzyć w siebie.
Namawia też wszystkie kobiety, aby regularnie robiły badania, bo wczesne wykrycie raka daje możliwość wyleczenia. Przekonuje i sama jest dowodem na to, że rak to nie wyrok.
— Pozytywne nastawienie nie może wyleczyć z raka, może jednak dać dobre rezultaty. Ja jestem po obustronnej mastektomii, ale żyję — twierdzi. — Chorować już nie zamierzam, choć cały czas jestem pod kontrolą lekarzy. Żyję i cieszę się każdą chwilą. Moim największym marzeniem jest być przy swoich dzieciach i wnukach jak najdłużej. Myślę, że wszystko, co zsyła na nas Bóg, jest po coś. Może czasem nie dostrzegamy tego, co mamy. Życie trzeba przeżyć tak, żebyśmy na końcu swojej drogi zostawili po sobie dobre wspomnienia. Nigdy nie można się poddawać, trzeba walczyć, bo jest o co. Każdy dzień to dar, więc wykorzystajmy go. Pamiętajmy też o regularnych badaniach, szybka reakcja może uratować nam życie. I nie warto marnować swojego czasu i sił na bycie z człowiekiem, który w najtrudniejszej chwili życia nie jest dla nas wsparciem. Trudno się z tym pogodzić, ale czasem lepiej się rozwieść. Dobrze, że mam cudowne i mądre dzieci. Są moim największym skarbem i kiedy patrzę w ich oczy, widzę miłość. Choć jestem sama, to nie samotna. Otoczona ludźmi, którzy mnie kochają, czuję, że warto żyć! Dziś wiem, że bez piersi można żyć i być szczęśliwą. Trzeba tylko się zaakceptować…


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5