Dla swoich bliskich wygrałam z rakiem

2022-10-23 16:32:12(ost. akt: 2022-10-23 16:36:19)

Autor zdjęcia: Arch. prywatne

Karolina miała 28 lat, kiedy usłyszała diagnozę: nowotwór złośliwy. Nie załamała się, podjęła trudną walkę o życie z trudnym przeciwnikiem. Miała motywację: dwójkę małych dzieci, kochającego męża, wspierającą rodzinę i przyjaciół. Życie po operacji zmieniło się o 180 stopni.
Życie nie zawsze usłane jest różami. Bywa, że zaskakuje - nie zawsze pozytywnie. Karolina była szczęśliwą mamą dwójki dzieci: 4-letniej córki Ewelinki i 9-miesięcznego synka Marcinka i żoną Artura. Wszystko układało się dobrze, dzieci rosły zdrowo, czuła się spełniona i kochana.
— Czego od życia można chcieć więcej — opowiada. — Byłam dumna z moich dzieci, z męża. Miałam wspaniałą rodzinę i przyjaciół. Wszystko się układało i nagle runęło jak domek z kart. W ciągu kilku dni mój misternie budowany świat legł w gruzach. Nie byłam na to przygotowana, ale kto by był? W wieku 28 lat nikt się nie spodziewa takiej wiadomości, wręcz wyroku...

Był listopad 2020 roku. Siedem miesięcy wcześniej przez cesarskie cięcie urodził się synek. Poród odbył się bez komplikacji, wszystko było w porządku. Dziewczyna dochodziła do siebie, czuła się dobrze. Niepokoiło ją tylko, że krwawienie miesiączkowe trwa kilkanaście dni i nieprzyjemnie pachnie. Wystraszona, pomimo że to była niedziela, zadzwoniła do ginekologa.
—Wybrałam numer ginekologa zaniepokojona, kiedy z pochwy zaczęła wydzielać się krew o nieprzyjemnym, zgniłym zapachu — opowiada. — Już następnego dnia pojechałam na wizytę. Kiedy tylko lekarz dostrzegł w moim kanale szyjki macicy naciek od dużego guza, był bardzo zdziwiony, że tak rozległy nowotwór uaktywnił się w tak krótkim terminie. I to typ raka, który w 90 procentach atakuje płuca, i to u osób starszych. Powiedział, że wiele lat jest lekarzem, a po raz pierwszy widzi coś takiego...
Wstępne podejrzenia były złe, jednak dziewczyna wyszła od lekarza z nadzieją, że nic nie jest jeszcze przesądzone. Miała czekać na szczegółowe wyniki. Zostały pobrane jej wycinki. W połowie grudnia 2020 roku pojawiła się w szpitalu po wyniki. Pani doktor od razu powiedziała jej, że są bardzo złe.
— Spojrzałam na kartkę i zobaczyłam tylko "nowotwór złośliwy". Byłam w szoku. Zaczęłam płakać. Zasłabłam, przybiegły pielęgniarki i podały mi coś na uspokojenie — wspomina Karolina. — Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Płakałam i nic do mnie nie docierało. Miałam raka...

I to był najtrudniejszy moment... Były łzy, tysiące przerażających myśli i pytanie: dlaczego mnie to spotkało...
— Całe życie przeleciało mi przed oczami — wspomina. — Dlaczego ja? Tysiące myśli kłębiło mi się w głowie. Czy umrę? Kiedy? Nie będę widziała, jak moje dzieci idą do szkoły, do komunii. Nie usłyszę, jak mówią wierszyki na Dzień Matki? W pierwszym odruchu miałam ochotę się poddać, jednak cała rodzina obiecała pomóc. Postanowiłam walczyć. Wiedziałam, że ta wojna toczy się o najwyższą wygraną - o moje życie.

Mąż Karoliny był tak zaskoczony informacją, że nie był w stanie rozmawiać. Pracował za granicą. Dopiero po chwili, kiedy się uspokoił, oddzwonił. Szybko skontaktował się też z szefostwem i wrócił do domu, by wspierać żonę w chorobie i opiekować się dziećmi. Na wszystkie badania jeździł z nią. Cała rodzina wspierała młodych rodziców. Najbliżsi byli załamani informacją o chorobie Karoliny.
— Wszyscy płakali, załamywali się, a ja znalazłam w sobie siłę do walki i postanowiłam, że się nie poddam — mówi. — Miałam dla kogo żyć, miałam przy sobie człowieka, którego darzę ogromną miłością i dzieci. Te dwie małe istoty swoim przyjściem na świat wynagrodziły mi wszystkie trudy życia. Dla nich postanowiłam wygrać wojnę z rakiem.

Karolina znalazła się w szpitalu. Badania, konsultacje i ciągły strach, co dalej. Ordynator wytłumaczył jej, jaka jest sytuacja. Dzień przed wigilią zrobiono jej tomograf. Guz był duży, złośliwy i trzeba było szybko reagować. Dziewczyna miała różne myśli, nie mogła spać, miała napady lęku. Po wszystkich badaniach Karolina usłyszała od swojego lekarza, że w jej przypadku potrzebna jest operacja radykalna - histerektomia, czyli zabieg usuwający macicę oraz w razie konieczności jajniki, jajowody, okoliczne węzły chłonne i część pochwy. Po takiej operacji kobieta już nigdy nie może zajść w ciążę.
— Lekarz powiedział, że nie powinnam zwlekać z operacją, bo mój stan jest zbyt poważny. Mówił też, żebym nie traciła całej nadziei, że wszystko okaże się na stole operacyjnym. Baliśmy się z mężem, że guz urośnie do rozmiaru, którego nie będzie można już operować. Każdy dzień był na wagę złota — wspomina. — Dlatego zdecydowałam się na radykalną histerektomię. W podjęciu decyzji pomogła mi jednak świadomość, że jestem już mamą dwójki wspaniałych dzieci, a ta operacja to moja jedyna szansa na bycie z nimi i życie. Podpisałam zgodę… I obudziłam się bez macicy, jajników i jajowodów. Ale żyłam...

Na początku stycznia Karolina przeszła operację. Na początku lutego odbyła radioterapię, napromieniowania, dostała odpowiednią dawkę chemii.
— Czekało mnie kolejnych 6 cykli chemioterapii. Przed pójściem do szpitala postanowiłam ściąć moje długie włosy. Zaczęły garściami wypadać mi włosy... Jednak nawet w tych chwilach nie byłam sama. Była przy mnie cała rodzina. Nie przejęłam się tym, że straciłam włosy. Każdy dzień przyjmowałam z radością i wiarą. W tym trudnym czasie wszystkie nawet najmniejsze gesty wsparcia, pomocy były dla mnie bardzo ważne. Dawały mi siłę, by walczyć.
Leczenie było trudne i bolesne. Karolina dostała gorączki zagrażającej życiu, miała przetaczaną krew. W czwartym cyklu chemioterapii zaczęła tracić czucie w nogach.

Na swojej drodze do wyzdrowienia Karolina spotkała wielu dobrych lekarzy, którzy okazali jej serce i wsparcie. W szpitalu poznała też wiele osób, które podobnie jak ona, stoczyły walkę ze śmiertelną chorobą. Są niestety takie osoby, którym się nie udało wygrać.
— Niektóre panie, które jeździły ze mną na chemię, niestety odeszły — mówi. — Człowiek w takich chwilach uświadamia sobie, że dostał od losu drugą szansę, drugie życie. W szpitalu poznałam wiele ludzkich historii, napatrzyłam się na chorujących ludzi. Wiem, jak ważne jest w tej chorobie wsparcie najbliższych i pozytywne nastawienie. Dziękuję moim najbliższym, mamie, teściom, mężowi i moim przyjaciołom, że wspierali mnie w tym trudnym czasie. Pomagali i opiekowali się moimi dziećmi. Moja wygrana walka jest także dzięki nim. Wiem, że mogę na nich liczyć każdego dnia, o każdej porze.

W życiu Karoliny ważne miejsce zajmuje rodzina i wiara. To ona dawała jej siłę w najtrudniejszych momentach.
— Modlitwa pomogła mi przetrwać trudne chwile — tłumaczy. — Z innymi chorymi chodziłam do szpitalnej kaplicy i żarliwie się modliłam, bym mogła spędzić jeszcze trochę czasu z dziećmi i rodziną. Chciałam patrzeć, jak moje dzieci sobie radzą w życiu. Jestem z nich bardzo dumna, bo są moim życiowym wsparciem i podporą w trudnym czasie. Dziękuję Bogu, że postawił na mojej drodze mojego męża, bez jego wsparcia nie potrafiłabym tak walczyć.

Minęło już półtora roku od tamtych wydarzeń. Dziś Karolina cieszy się z każdego promyka słońca. Włosy odrastają. Wiadomo, że nie jest też tak sprawna jak kiedyś, ale optymizm jej nie opuszcza.
— Pozytywne nastawienie, chociaż nie może wyleczyć z raka, może jednak dać imponujące rezultaty — twierdzi. — Jestem szczęśliwa. Mówię o chorobie w czasie przeszłym. Zachorowałam i wyzdrowiałam. Chorować już nie zamierzam, choć cały czas jestem pod kontrolą lekarzy. Żyję i cieszę się każdą chwilą. Moim największym marzeniem jest być przy swoich dzieciach i rodzinie jak najdłużej. Myślę, że wszystko, co zsyła na nas los, jest po coś. Może często nie dostrzegamy tego, co mamy. Nigdy nie można się poddawać, trzeba walczyć, bo jest o co. Każdy dzień to dar, więc wykorzystajmy go dobrze...


Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. magda #3106263 24 paź 2022 13:53

    99% osób z rakiem mogłoby tak zacząć swoją historię, wspaniały mąż, rodzina, dzieci, przyjaciele - reasumując, tu nie wystarczy krzyczeć że "ma się dla kogo żyć". Pani z artykułu zapewne też to wie, tu nie wystarczy być dzielnym i dobrze nastawionym.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5