W takich warunkach nie powinien mieszkać żaden człowiek

2021-08-16 15:07:19(ost. akt: 2021-08-16 15:36:04)

Autor zdjęcia: Joanna Karzyńska

Pani Barbara z niepełnosprawnym synem Tadeuszem mieszkają w Szymanach. Warunki, w jakich żyją, są tragiczne... Nie mają wody, kanalizacji, podłóg. Na każdej ścianie jest pleśń. To ludzie, którzy nie potrafią prosić, bo się wstydzą...
wiatr w oczy
Pani Barbara Garbowska ma 74 lata. Od dziecka nie jej łatwo. Urodziła się w 1948 roku. W domu było biednie, szczególnie po śmierci ojca, który zmarł kiedy pani Basia miała 12 lat. Mama chorowała na serce i wielu prac nie mogła wykonywać. Oprócz pani Basi w domu była jeszcze dwójka rodzeństwa.
— Było bardzo biednie i ciężko — opowiada. — Od małego życie mnie nie rozpieszczało. Już jako dziecko miałam tyle obowiązków, pomagałam mamie, jak mogłam. Kiedy człowiek patrzy wstecz, to aż łzy się kręcą. I tak całe życie pod górkę...
Pani Basia w wieku 18 lat wyszła za mąż. Zamieszkała z mężem u teściów. Marzyła, że teraz zacznie się dla niej normalne życie. Tak bardzo chciała mieć rodzinę. Niestety, szybko okazało się, że mąż lubi pić. Upijał się wraz ze swoją matką, a pani Basia z teściem musiała pracować ciężko w gospodarstwie. Nawet kiedy zaszła w ciążę, nie miała czasu na odpoczynek.
— Dziecko zmarło dwa tygodnie po porodzie. To był syn — mówi ze smutkiem. — Długo nie umiałam się pogodzić z jego stratą. Chyba nic tak nie boli jak stracić dziecko... Potem urodził się Tadeusz. Od dziecka był słaby, chorowity.
Kobieta od wielu lat jest na rencie. Choruje, jest po udarze, ma stwierdzoną padaczkę i wiele innych chorób. Trzykrotnie była też potrącona. Jej syn jest osobą niepełnosprawną. Ma 50 lat i jest na rencie.
— Mam pierwszą grupę, znaczny stopień niepełnosprawności — mówi pan Tadeusz. — Zacząłem chorować już w wieku 15 lat. Teraz jestem całkowicie niezdolny do pracy i samodzielnej egzystencji. Jestem osobą niedowidzącą, mam cukrzycę, neuropatię, boleriozę, nadciśnienie tętnicze, przepuklinę. W wieku 40 lat przeszedłem zawał. Mam problemy z poruszaniem się, od pewnego czasu jestem w stanie przejść tylko kilka kroków... Jestem skazany na wózek, który niestety musi pchać moja mama. Jest jej coraz trudniej...

Ze spalonego chlewa zrobili dom
Kiedy pani Barbara odeszła od męża, zamieszkała z synem na stancji. Nie było tam wody ani kanalizacji, ale mieli spokój. Niestety, wynajmowany dom popadał w coraz większą ruinę i musieli go opuścić. Wspominają, że pod koniec pobytu szczury chodziły po mieszkaniu i bali się o swoje życie. To było 14 lat temu. Dom, w którym teraz mieszkają, to przerobiony ze spalonego, murowanego chlewa. Bardzo skromnie urządzony, ledwie może pomieścić dorobek życia. To zaledwie 30 mkw. Jest mała kuchnia i pokój, w którym mieszka matka z synem. Nie ma tu wody, kanalizacji, krzywe ściany, zacieki i wszechobecny grzyb na ścianach. Na podłodze jest tzw. klepisko przykryte chodnikami, drzwi są stare i wypaczone.
Był tu chlew, ale z braku innego miejsca do zamieszkania przerobiliśmy go na dom — opowiada pani Basia. — Przez tyle lat jednak nie było pieniędzy, żeby go wyremontować, doprowadzić wodę. Na przystosowanie chlewa wzięliśmy kredyt, który spłacamy do dziś. Ciężkie te nasze życie, może gdybyśmy byli zdrowi, to byłoby inaczej, a tak przez tyle lat człowiek żyje w biedzie. Dopóki zdrowie pozwalało chwytaliśmy się różnych prac, zbieraliśmy jagody, chodziliśmy na grzyby. Jednak teraz nie mamy ani sił ani zdrowia.

Obrazek w tresci

Pani Basia i jej syn coraz bardziej chorują i nie są już w stanie przynosić wiadrami wodę, wylewać, dźwigać piec z trocinami i mieszkać w zatęchłym pomieszczeniu.
Nie daję już rady z tym wszystkim — płacze pani Basia. — Życie cały czas mi kłody pod nogi rzuca. Dzieciństwa nie miałam, mąż alkoholik, śmierć dziecka, tułaczka, choroby, niepełnosprawność syna i ciągła obawa czy starczy na chleb i leki. Oboje mamy renty, ale wydajemy bardzo dużo na leki. Bywa, że w tygodniu to 300-400 złotych. A jeszcze z synem jeżdżę po lekarzach. Podróż kosztuje, a i przecież wszystko jest coraz droższe. Żyć się człowiekowi odechciewa...

Wstydzą się prosić
Są zbyt nieśmiali, by prosić o pomoc, nie wiedzą, gdzie mogliby się zwrócić i kto mógłby im pomóc. Są wdzięczni za wszystko cokolwiek dostaną od dobrych ludzi. Takie rzadkie gesty pozwalają im wierzyć, że może przyjdzie dzień, w którym nie będą musieli myśleć czy starczy im na chleb. Marzą, że kiedyś będą mogli odkręcić kran, w którym popłynie woda, wykąpią się w wannie bez grzania wody, a potem wynoszenia jej.

Obrazek w tresci

Marzę, by syn mógł się wykąpać w normalnych warunkach, ja już nie jestem w stanie go dźwigać — mówi ze smutkiem pani Basia. — Chciałabym mieć toaletę, żeby nie musieć wynosić wiader z nieczystościami... Wodą, którą przynoszę od brata w wiadrach, nie nadaje się do picia, więc muszę wydawać pieniądze na zakup wody w butelkach.
Jak przyznają, wstydzą się prosić po urzędach o pomoc, nie radzą sobie z pisaniem pism, wypełnianiem dokumentów. Po drugie nie stać ich na przejazd autobusem do urzędu czy lekarzy. Ograniczają swoje wydatki do minimum.
— Raz poprosiliśmy w GOPS-ie o pomoc w zakupie glukometru, niestety zostaliśmy niemile potraktowani i odesłani bez pomocy — wspominają. — Od tamtej pory jakoś sobie sami radzimy. Nie umiemy prosić, pisać pism, nie wiemy, gdzie moglibyśmy zwrócić się o pomoc.

Wójt obiecuje pomóc
Pani Barbara z synem mówią, że jedna z pracownic z GOPS w Szczytnie była u nich, jednak do dziś nie otrzymali żadnej pomocy. Skontaktowaliśmy się z dyrektorem Gminnym Ośrodkiem Pomocy Społecznej.
— Najlepiej, żeby te osoby zgłosiły się z wnioskiem o pomoc o wsparcie i będziemy wtedy z nimi rozmawiać — mówi Małgorzata Lewandowska kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Szczytnie. — Przez telefon nie odpowiem na pytania, bo nie wiem, czy znam tę rodzinę. Przekażę informację i pracownik socjalny pojedzie do tej rodziny. Nie mogę udzielać żadnej informacji odnośnie pomocy tej rodzinie.
Wójt gminy Szczytno Sławomir Wojciechowski o trudnej sytuacji rodziny dowiedział się od nas w środę 21 lipca. Obiecał interwencję.
Obiecuję, że zajmę się sprawą osobiście — zapewnia nas wójt Sławomir Wojciechowski. — Skontaktuję się z Gminnym Ośrodkiem Pomocy Społecznej, żeby pracownik udał się jutro na wywiad do tych osób. O trudnej sytuacji tych ludzi dowiedziałem się z redakcji. Od tego jestem, żeby zająć się problemami mieszkańców. Postaram się pomóc tym ludziom.

Do dziś warunki życia rodziny nie zmieniły się... Pan Tadeusz przebywa obecnie w szpitalu...

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5