Każdy poród jest inny...

2021-04-11 19:44:11(ost. akt: 2021-04-11 20:03:29)
6-dniowa Oliwia z rodzicami

6-dniowa Oliwia z rodzicami

Autor zdjęcia: Arch. prywatne

Nie ma dwóch takich samych porodów. Mimo wielu podobieństw w fazach i tego, że wszystko u każdej kobiety dzieje się w tej samej kolejności, to przyjście na świat każdego dziecka jest wyjątkowe. Oczywiście wiele zależy od rodzącej kobiety, ale także od szpitala, w którym rodziła. O swoich przeżyciach związanych z tym wydarzeniem opowiadają nam nasze czytelniczki.
Aneta Klimek-Wityńska pochodzi ze Świętajna w powiecie szczycieńskim. We wrześniu 2018 roku urodziła swoje pierwsze dziecko, córkę Oliwię. Dziewczynka ważyła 4,250 i miała 60 centymetrów.
— Ogromnie bałam się porodu — pamięta pani Aneta. — To moja pierwsza ciąża, więc nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać i jak to będzie. Pytałam moje koleżanki, które porody mają już za sobą, jak to jest, co powinnam przygotować, co robić. Jednak każda ze znajomych miała inne doświadczenia i wspomnienia z porodu. Wyczekiwaliśmy z narzeczonym chwili, kiedy nasze dziecko pojawi się na świecie. Ze względu na moje choroby lekarze stwierdzili, że najbezpieczniejsze będzie dla mnie i dziecka cesarskie cięcie.
Termin porodu pani Aneta miała wyznaczony na 27 września, jednak w szpitalu w Ostrołęce córka przyszła na świat tydzień wcześniej — 20 września.
— Miałam ogromne wsparcie narzeczonego oraz personelu medycznego — opowiada. — Pielęgniarki i lekarze służyli pomocą, pocieszali, wspierali. Naprawdę muszę powiedzieć, że dzięki temu stres i obawy były o wiele mniejsze. Kiedy usłyszałam płacz mojego dziecka, zapytałam pielęgniarkę, jaki ma kolor włosów. Wszystkie gromadzone uczucia eksplodowały. Byłam wtedy najszczęśliwszą mamą na świecie. Czułam niedowierzanie, szok i radość, że nasze dziecko jest z nami. Pielęgniarki pomagały nam przy pierwszym karmieniu, przewijaniu i opiece nad Oliwką. Kiedy zobaczy się po raz pierwszy dziecko, to miłość zalewa serce człowieka. Wtedy poczułam, że ją naprawdę kocham. Że wszystko inne jest nieważne, że zrobię i poświęcę dla niej wszystko. Ta miłość jest inna i co dzień większa, silniejsza, dojrzalsza. I już nie pamiętam bólu, strachu i obaw, co to będzie. Oliwka wynagradza mi wszystko.

Obrazek w tresci

Natalia z mężem Jarkiem mieszkają w Olsztynie. Mieli już 10-letniego syna kiedy okazało się, że jest w ciąży. Pierwszy szok, dość szybko zastąpiło uczucie szczęścia. Ciąża początkowo przebiegała prawidłowo, lekarz powiedział im, że urodzi się i syn.
— Leżeliśmy już w szpitalu od 35 tygodnia ciąży — opowiada Natalia. — Przez cały ten czas ciąża była monitorowana na KTG. Był to dla mnie czas bardzo stresujący. Bałam się o zdrowie dziecka i porodu... Pierwszy poród wspominałam dobrze, obyło się bez komplikacji, syn pojawił się na świecie szybko. Teraz czułam się niespokojna. W niedzielę poszłam do szpitalnej kaplicy na mszę i po powrocie cały czas pobolewał mnie brzuch. Na KTG nie było widać żadnych skurczy. W poniedziałek zapisy KTG pogorszyły się znacznie. Dziecku zaczęło spadać tętno. Po nieprzespanej nocy we wtorek rano zabrano mnie na badania. Lekarz postanowił zrobić test oksytocynowy, żeby zobaczyć, jak reaguje tętno synka. Kazał mi też być psychicznie przygotowaną na cesarskie cięcie.
Oksytocyna zaczęła działać po pół godzinie, a Natalia przez godzinę miała skurcze co 3 minuty... Lekarze zadecydowali, że tętno dziecka się unormowało i nie będą wywoływać porodu. Był to dopiero 36 tydzień.
— Synek jednak za wszelką cenę chciał pojawić się na świecie i już dwie godziny później miałam skurcze co 2 minuty — wspomina. — Przed 13 położna stwierdziła, że mam rozwarcie na 4 palce. Chwilę później przebiła mi pęcherz płodowy. Potem kilka najgorszych skurczy i mój krzyk. Słyszał go chyba cały szpital, przybiegły położne i stwierdziły, że biegiem na łóżko, bo główka już wychodzi. 4 skurcze parte i syn pojawił się na świcie. A ja zostałam najszczęśliwszą mamą. Szymuś miał 56 centymetrów i ważył 2850. Urodził się 13 kwietnia 2017 roku. Teraz to już duży chłopiec, który daje nam wiele radości. Jego starszy brat Kuba uwielbia go. Jesteśmy szczęśliwi, że mamy takie wspaniałe dzieci.

Obrazek w tresci

Paulina Ferszterowska z pochodzi z Kozłowa w powiecie nidzickim. Urodziła swoją córkę 10 stycznia 2020 roku w szpitalu w Gdańsku. Dziewczynka ważyła 4140 i miała 57 centymetrów. Zuzia to pierwsze dziecko Pauliny i Patryka.
— Ciąża przebiegała prawidłowo, jednak to był mój pierwszy poród i obawiałam się go — przyznaje. — Miałam szczęście, że poród odbył się naturalnie i jeszcze przed pandemią. Do szpitala pojechałam 9 stycznia po 21, a już o 2.20 na świecie pojawiła się moja córeczka. W sumie poród trwał około 40 minut. Małą urodziłam na stojąco, sama przecięłam pępowinę. Skórcze bolały bardziej niż cały poród, w najgorszych momentach krzyczałam, ale jak tylko zobaczyłam swoje dziecko, to nie mogłam powstrzymać łez. Zalała mnie taka fala szczęścia i miłości, że już nic więcej nie czułam. Przed porodem rozmawiałam z koleżankami o porodzie, w sumie to, co mówiły było gorsze, niż to co tak naprawdę czułam.
Paulina wspomina bardzo dobrze pobyt w szpitalu. Przyznaje, że miała wsparcie w pielęgniarkach i położnej, że otrzymywała każdą pomoc, że personel medyczny na oddziale troszczył się o nią i dziecko.
— To moje pierwsze dziecko, więc nie o wszystkim wiedziałam. Mogłam jednak liczyć na pomoc pielęgniarek, które cierpliwie tłumaczyły, co mam robić i jak postępować z dzieckiem — mówi. — Naprawdę wykazywały dużą empatię, dzięki czemu poród i pobyt w szpitalu miło wspominam. Odkąd zostałam mamą, zupełnie zwariowałam na punkcie swojej córci. Jest spełnieniem moich marzeń, kocham ją tak bardzo, że nie da się tego opisać. Po prostu motyle w brzuchu i łzy w oku, gdy nauczy się czegoś nowego. Nie pamiętam strachu i bólu porodu, nieprzespanych nocy, przewijania, karmienia. Obowiązków przy małym dziecku jest mnóstwo. A jednak znajduję w sobie ogromną siłę, dzięki której dajemy sobie zazwyczaj ze wszystkim radę. I z perspektywy czasu wiem, że poród to nie taka tragedia jak mnie straszono. Jeden uśmiech dziecka wystarczy, żeby świat był piękny. Przy kolejnym dziecku nie będę już się tak stresować, bo wiem, co mnie czeka.

Obrazek w tresci

Agata z mężem Mirosławem mieszkają w Braniewie. Kiedy na teście ciążowym zobaczyli dwie kreski, bardzo się ucieszyli. Czekali na to dziecko kilka lat.
— To był dar od losu — mówi Agata. — Na pierwsze badanie mąż poszedł ze mną. Na monitorze zobaczyliśmy małą fasolkę — nasze dziecko. Oboje płakaliśmy. Długo czekaliśmy na taką wiadomość. zaczęliśmy kupować ubranka i meble dla naszego maleństwa. To miała być córeczka. Wybraliśmy dla niej imię Izabela.
Do 6 miesiąca ciąża rozwijała się prawidłowo. Potem brzuch Agaty stał się twardy i bardzo bolał. Natychmiast udali się do lekarza, który po badaniu skierował ją do szpitala.
— I zaczął się nasz koszmar — opowiada ze łzami. — Musiałam urodzić swoją już nieżyjącą córeczkę. Płakałam, krzyczałam z bólu i bezsilności. Wiedziałam, że jak urodzę, nie będzie już żadnej nadziei. Lekarze i pielęgniarki starali się mi tłumaczyć, pomagać, dostałam jakieś leki. Nie było mi dane przytulić ją, pocałować… Wszystkie nadzieje, oczekiwania, wyobrażenia i plany rozsypały się, pozostał tylko nieopisany żal, ból, rozpacz i smutek. Bez wątpienia było to bardzo silne traumatyczne przeżycie, które pozostawiło trwały ślad w mojej psychice. W szpitalu nie otrzymałam jednak żadnej fachowej pomocy psychologicznej. Nikt z personelu nie przyszedł do mnie tylko po to, żeby potrzymać mnie za rękę i popłakać razem ze mną. A to było dla mnie bardzo ważne, istotne i takie ludzkie. Wszyscy w milczeniu kiwali głowami i odwracali wzrok. Mąż był przy mnie, ale nie potrafiłam z nim o tym rozmawiać. W domu było jeszcze gorzej. Przez pierwszy rok wchodziłam do pokoju przygotowanego dla dziecka, dotykałam ubranek, układałam je w szafce wciąż od nowa. Tylko dzięki mężowi jadłam, myłam się i jakoś funkcjonowałam. W grudniu minęło już 5 lat od tych traumatycznych wydarzeń, a ja wciąż nie umiem się z tym pogodzić. Rany na ciele się goją, te na duszy niestety nie...

Joanna Karzyńska

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5