Teraz nasz dom tętni życiem

2021-03-14 12:03:06(ost. akt: 2021-03-14 11:39:08)

Autor zdjęcia: Pixabay

Adopcji zawsze towarzyszy bardzo wielka niewiadoma. Jednak, gdy w domu pojawia się mała istota czy też nawet dwie, całe życie wywracają do góry nogami. — Nie wyobrażamy sobie teraz naszego domu bez dzieci. Dają nam radość i miłość — zapewniają adopcyjni rodzice.
— Nasza historia ma happy end. Jasio ma już 7 lat, a Tadzio ma 5 lat — zaczyna swoją opowieść pani Aneta z powiatu szczycieńskiego. — Odkąd pamiętam zawsze miałam problemy ginekologiczne, już jako 22 latka miałam zdiagnozowaną endometriozę, przeszłam kilkakrotnie leczenie sterydami i nigdy żaden lekarz nie ukrywał przede mną, że zajście w ciążę w tej sytuacji graniczy z cudem. Początkowo nie wierzyłam w diagnozę lekarzy, jednak po wyjściu za mąż pragnienie bycia mamą stało się celem mojego życia. Miałam nadzieję, że zdarzy się cud i się uda zajść w ciążę, urodzić dziecko. Ale po latach bezskutecznych prób, tysiącach wykonanych testów i wielu łez zrozumiałam, że to się nigdy nie stanie... — dodaje.

W 1999 roku Aneta przeszła operację usunięcia torbieli z jajników (miało się skończyć usunięciem jednego jajnika i pozostawieniem drugiego). W wyniku operacji udało się uratować jedynie część drugiego. Po operacji lekarze nie podjęli z pacjentką tematu możliwości zajścia w ciążę. Młoda dziewczyna martwiła się, ale bała się pytać.

— Po operacji martwa cisza... Lekarz zalecił przyjmowanie sterydów na 9 miesięcy i wysłał do domu - wspomina rozżalona kobieta. — Moi rodzice usłyszeli ten wyrok ale nie powiedzieli mi, że wiedzą od lekarza, że nigdy nie zajdę w ciążę. Po ślubie coraz bardziej pragnęłam dziecka, wszystkim znajomym rodziły się dzieci, a ja tylko patrzyłam, gratulowałam a w nocy płakałam do poduszki. Wpadłam w depresję, poddałam się... Mąż starał się zapewniać mnie, że we dwójkę też możemy być szczęśliwi... Kiwałam głową, jednak myślałam tylko o tym, że pewnego dnia znienawidzi mnie za to, że nie mamy dzieci. Tylko dzięki jego wsparciu jakoś funkcjonowałam i wracałam powoli do równowagi.

Coraz częściej Aneta myślała o adopcji. Znała kilka par, które dały dom dzieciom z domu dziecka i były szczęśliwe. Bała się rozmowy z mężem, bo nie wiedziała czy on będzie w stanie pokochać "obce dzieci".

— Nie spałam w nocy, byłam strzępkiem nerwów, już nie chciałam czekać z rozmową. W końcu doszło do rozmowy. Mąż mi powiedział, że też o tym myślał ale czekał na mój pierwszy krok — mówi. — To była najtrudniejsza rozmowa w naszym życiu. Jednak oboje tak bardzo pragnęliśmy podzielić się naszą miłością z małymi istotami. Do pełni szczęścia brakowało nam tylko dzieci.

Po tej rozmowie Aneta i Sebastian rozpoczęli starania o adopcję. Po dwóch latach zaprzyjaźnili się z rodzeństwem: dwójką chłopców, którzy stracili swoich rodziców w wypadku. Te maluchy zdobyły serca małżeństwa, dlatego postanowili jak najszybciej stworzyć im prawdziwy dom, dać miłość, bezpieczeństwo i szczęście. Przez okres kursu i załatwiania wszelkich formalności przygotowywali mieszkanie na przyjazd maluchów. Urządzili chłopcom pokój, przygotowali podwórko, przygarnęli kota. I tak pewnego dnia chłopcy przekroczyli próg ich domu.

— Byłam tak zdenerwowana, trzęsły mi się ręce. Baliśmy się a zarazem byliśmy jak w amoku ze szczęścia — opowiadają małżonkowie. — Tak bardzo chcieliśmy, by czuli się u nas szczęśliwi i pokochali nas. Po raz pierwszy nasz dom wypełnił się szczebiotem dziecięcych głosów i tupotem małych stóp. Chłopcy cieszyli się z każdej zabawki, ze swoich łóżek. Nie zawsze było jednak miło. Dzieci przeżyły śmierć rodziców i pobyt w placówce, zostawiło to w ich psychice ślad. Budziły się często z krzykiem i wciąż dopytywały czy będą z nami na zawsze. Młodszy syn moczył się często w nocy, starszy na każde niepowodzenie reagował agresją. Cały czas korzystamy z pomocy psychologa. Z każdym dniem jest lepiej. Chłopcy ufają nam, potrafią przyjść i bez powodu powiedzieć, że nas kochają. To dla nas największa nagroda. Kiedy śpią w swoich łóżkach siadaliśmy z mężem przy drzwiach i patrzymy na nich. Nie wyobrażamy już sobie życia bez nich... Tak długo czekaliśmy na dziecko, a tu dostaliśmy podwójne szczęście — dodają ze łzami.

Adopcja to był bardzo trudny krok, który przyniósł małżeństwu Anety i Sebastiana sporo lęku i wątpliwości.

Nasi bohaterowie wolą pozostać anonimowi ze względu na bezpieczeństwo chłopców, chcieli jednak opowiedzieć innym parom, co się wiążę z taką decyzją.

— Trudna jest droga do adopcji i początki wspólnego życia. Smutne jest też to, że nie za bardzo można o tym rozmawiać — mówi Aneta. — Te pary małżeńskie, które z nami uczestniczyły w kursie, po zajęciach śpieszyły się do domu. Nie można też szczerze rozmawiać z pracownikami ośrodka o naszych obawach, bo to mogło być źle postrzegane i grozić dyskwalifikacją. Na szczęście spotkaliśmy w tym czasie ludzi, którzy adoptowali dziecko i byli szczęśliwi. To uspakajało. Myślę, że więcej jest właśnie takich przykładów, tylko zbyt mało się o nich mówi. Podczas kursu adopcyjnego mówiono nam, jak ważne jest, by dziecko wiedziało, że jest adoptowane i żeby je od małego oswajać z tym. Dziecko ma prawo znać swoją przeszłość, swoją historię. I my się z tym w pełni zgadzamy. Warto pamiętać, że najważniejsze w tym wszystkim jest dziecko. Mały człowiek, który tak bardzo potrzebuje miłości, bezpieczeństwa, akceptacji i po prostu domu, w którym będzie szczęśliwy. My bardzo chcemy, żeby nasi chłopcy wyrośli na dobrych ludzi. Chcemy, by umieli rozróżnić dobro od zła, by darzyli ludzi szacunkiem. Niech spełniają swoje marzenia, bo nasze już się spełniło. Jest nim Jasio i Tadzio.

(Imiona bohaterów na ich prośbę zostały zmienione).

Joanna Karzyńska

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5