Gieksa. Czyli klub, w którym "problemem" jest brak miejsca na ławce rezerwowej [WYWIAD]

2021-01-22 14:00:00(ost. akt: 2021-01-22 08:13:55)
— Cele trzeba wytyczać sobie ambitne. Myślę, że podium klasy A jest w naszym zasięgu — mówi Grzegorz Pilecki

— Cele trzeba wytyczać sobie ambitne. Myślę, że podium klasy A jest w naszym zasięgu — mówi Grzegorz Pilecki

Autor zdjęcia: archiwum klubu

ROZMOWA || Jednym z naszych atutów jest atmosfera. Dość luźna, "swojska". Integruje nas nie tylko murawa i piłka. Po opuszczeniu boiska dalej jesteśmy znajomymi — mówi Grzegorz Pilecki, prezes GKS Szczytno. Z wyróżnionym wielokrotnie przez WMZPN działaczem rozmawiamy m.in. o obecnej kondycji "Gieksy", dementujemy plotki o rzekomej "fuzji", a także pochylamy się nad relacjami z SKS. Z którym, cóż, czasem w przeszłości "iskrzyło".
— Niedługo 10-lecie GKS. Jak wspominasz początki klubu?
— Faktycznie. Niby kawał czasu, a wszystko minęło jakby błyskawicznie. Oficjalnie zaczęliśmy funkcjonować jako "Gieksa" w 2012 roku. Prace nad tym, by klub powstał, zaczęły się jednak dużo wcześniej. Pomysł i późniejsze działania zapoczątkowaliśmy wraz z Szymonem Rapackim.

— Zapytam pod włos. W Szczytnie był SKS, po co jeszcze GKS?
— Myślę, że wielu zawodników chciało czegoś bardziej "swojskiego". Wcześniej był Strażak Olszyny, później WPZ Lemany... Oba kluby jednak upadły. Ludzi chętnych do gry było natomiast mnóstwo, m.in. za sprawą upadającej również ligi gminnej. Mile wspominam te rozgrywki, choć w pewnym momencie wyraźnie przystopowały, bo nie było nikogo, kto miałby wystarczająco sił, czasu i chęci, by je dalej prowadzić. Zawodnicy, którzy w nich uczestniczyli, nie chcieli natomiast "przeprowadzek" w inne strony powiatu. Młodzieży i dorosłych, którzy wyrazili chęć gry klubie, który planowaliśmy założyć, było dużo. Szkoda było marnować taki potencjał.

— Co było wówczas największym wyzwaniem?
— Wiadomo... kasa (śmiech). Byliśmy nowym tworem, nie zdążyliśmy więc jeszcze zasłużyć u władz czy sponsorów na pełne zaufanie. A tam, gdzie w grę wchodzą finanse, z reguły nie ma miejsca na sentymenty. Zwłaszcza, że — co pokazało wiele przypadków w Polsce — nie wszyscy zakładają kluby z uczciwych pobudek.

— Wam jednak udało się udowodnić, że tacy nie jesteście.
— Tak, ogromna w tym rola Szymona, który jest animatorem i pracownikiem gminnym. Niczego jednak by nie wskórał, gdyby nie życzliwość i zrozumienie ze strony wójta Sławomira Wojciechowskiego. Początkowo badał sprawę, jakby chcąc przekonać się czy nasz zapał nie jest "słomiany". Pokazaliśmy, że motywacji nie zabraknie nam po roku czy dwóch. Efekt? Nie należymy do najbogatszych gmin w kraju, ale — przez te wszystkie lata — czujemy solidne wsparcie ze strony władz.

— Z roku na rok większe?
— Pierwsze środki, które kiedykolwiek dostaliśmy, wynosiły ok. 2 tys. zł.

Obrazek w tresci

Grzegorz Pilecki podczas uroczystej gali Warmińsko-Mazurskiego Związku Piłki Nożnej; fot: WMZPN

— Niektórzy potrafią tyle "przepuścić" w weekend.
— I my właśnie taki mieliśmy budżet (śmiech). A trzeba przypomnieć, że nie mieliśmy sprzętu. Jeździłem więc po ludziach i pożyczałem koszulki z innych klubów, by było w czym pokazać się na boisku. Prosiłem wszystkich wokół także o wypożyczenie siatek na bramki czy nawet... piłek. Bo trudno bez nich trenować piłkę nożną.

— Teraz już kilku piłek się dorobiliście.
— Ostatni budżet GKS wynosił ok. 50 tys. zł. Cieszymy się nową infrastrukturą, boisko doczekało się renowacji. "Gieksa" znacznie się rozrosła. Mamy dwa zespoły seniorskie (w klasie A i klasie B), grupę młodzieżową, do tego treningi grup dziecięcych... Ponad 300 zarejestrowanych członków. Naturalnie nie są to wciąż te same twarze. Jest rotacja. Jedni przyjeżdżają, inni wyjeżdżają. Zwłaszcza u części młodych w pewnym momencie życia sport spada nieco w życiowej hierarchii. Zastępują go imprezy, koleżanki... Na brak ludzi jednak i tak nie narzekamy, zwłaszcza ostatnio.

— W wirusowych realiach sport ma wzięcie?
— Chyba tak. Popyt na zajęcia rośnie. Im więcej obostrzeń, tym więcej otrzymujemy zapytań o treningi.

— Polska natura nie lubi zakazów?
— Najwyraźniej. Widać było to w przeszłości, widać i teraz.

— Czemu wybierają akurat Was?
— Myślę, że kluczowa w tym względzie jest atmosfera. Jest dość luźna, "swojska". Każdy może się wypowiedzieć. Nieważne czy jesteś trenerem, prezesem czy nowym zawodnikiem. Nie budujemy między sobą murów. Spotykamy się na wycieczkach rowerowych, kuligach, kajakach, ogniskach. Integruje nas nie tylko murawa i piłka. Po opuszczeniu boiska dalej jesteśmy znajomymi.

— Nawet wielu IV-ligowców narzeka na brak chętnych do gry. Wy, w dobie "kryzysu kadrowego", ruszyliście z drugą drużyną.
— Trzeba jednak podkreślić, że klasa B to gra typowo amatorska. Oczywiście gramy o konkretne cele, ale "nic na siłę". To taka furtka dla tych, którzy nie zawsze mają czas na systematyczne, właściwe treningi. Nie odmawiamy gry nikomu. Wiemy jak wygląda obecnie życie wielu zawodników, którzy np. całe dnie spędzają w pracy. Nie zmienia to faktu, że jeśli ktoś się zdoła wykazać, to bez problemu otrzymuje szansę w wyższej lidze.

— Wielu było jeszcze niedawno zdania, że "Dwójka" nie ma racji bytu.
— To prawda. Ponoć miała rozsypać się szybciej niż powstała. A — co zabawne — okazuje się, że na meczach w klasie B pojawia się więcej kibiców niż na tych a-klasowych. Mówili, że "nie będzie kim grać". A naszym problemem jest to, że chętni nie mieszczą się na ławce rezerwowych.

Obrazek w tresci

A-klasowcy zajmują na półmetku sezonu 7. miejsce w tabeli, b-klasowcy - 9.

— Na ławce trenerskiej pojawił się natomiast Paweł Pietrzak.
— Tak. I cenimy sobie tę współpracę z Pawłem. Ma fajne, świeże spojrzenie na futbol. Wprowadza dużo nowych ciekawostek. Są to zmiany na plus. Z tym większą niecierpliwością czekamy na właściwe treningi. Trzymamy kciuki, by rząd zniósł albo chociaż złagodził wreszcie obostrzenia, które ograniczają futbol.

— Oficjalnie grupowe przygotowania są "zabronione". Jak w takich warunkach myśleć w ogóle o solidnej grze w rundzie wiosennej?
— Niestety obecnie możemy polegać właściwie jedynie na przygotowaniach indywidualnych. Staraliśmy się o możliwość trenowania na halach sportowych, ale się nie udało. Na tę chwilę wszystko w rękach samych zawodników. Wiem jednak, że "podwórkowo" większość z nich się rusza, więc nie powinno być tragedii.

— Gdzie w tabeli spodziewać się "Gieksy" pod koniec sezonu?
— Trudno cokolwiek zakładać na tak niepewnym gruncie. Cele jednak trzeba wytyczać sobie ambitne. Myślę, że podium klasy A jest w naszym zasięgu. Awans nie, bo Pojezierze Prostki (10 zwycięstw, 1 porażka — przyp. K.K.) nie wygląda na ekipę, która byłaby skłonna w tym sezonie rozstać się z pozycją lidera. A trzeba pamiętać, że rok temu nie było — w związku z wirusem — żadnych spadków. Gdy wyższe ligi zostaną "odchudzone", kluby zaczną z nich spadać w niemałej mierze i do nas. Możliwości awansu będą jeszcze mniejsze.

— Przejrzałem listę Waszych zawodników. Jest przynajmniej kilka nazwisk, które śmiało mogłyby grać wyżej. Nie podkupią ich Wam?
— Każdy zespół musi liczyć się z tym, że po część zawodników będą wyciągały ręce inne kluby. Nigdy u nas nie było jednak trzymania na siłę. Jeśli ktoś chce grać u nas — to super. Jeśli chce przejść gdzie indziej — to ma wolną rękę. Drzwi są otwarte, można nimi przechodzić w obie strony. Byle nie było to zbyt często, bo wtedy wkrada się chaos.

— Jak, tak szczerze, wyglądają obecne relacje między SKS a GKS?

— W poprzednich latach, przyznaję szczerze, czasem między nami iskrzyło. Niedawno w SKS został wybrany jednak nowy zarząd i — moim zdaniem — dogadujemy się już zdecydowanie lepiej. Życzę im jak najlepiej, poważnie. Powiem więcej. Takie miasto jak Szczytno powinno mieć naprawdę dobry klub. A my... My będziemy ich gonić. Pewnego dnia może nawet ich przegonimy, jednak przy postawie fair play. Gdy spotkamy się na boisku, to oczywiście wojna. Ale po ostatnim gwizdku, z naszej strony, SKS może liczyć na zdrowe, koleżeńskie nastawienie.

— Brzmi miło. Czyżby w plotkach o rzekomej fuzji klubów było ziarno prawdy?
— Nie (śmiech). Dotarły do mnie, byłem nimi niesamowicie zaskoczony. Sprawę przedstawiano tak, jakby była przynajmniej prawdopodobna. Tyle tylko, że o wszystkim dowiedziałem się — będąc prezesem klubu — od osób trzecich. Nigdy nie była podjęta w tym temacie żadna rozmowa.

— Poświęcasz GKS mnóstwo czasu. Rodzina nie ma Ci tego za złe?
— Nie okazują tego, ale to niestety prawda, że dużo rzeczy w "Gieksie" robię kosztem czasu, który powinienem poświęcić rodzinie. Jeśli jednak się czegoś podejmuję, to chcę robić to dobrze. Bywam czasem zły na samego siebie, że np. muszę odkładać wciąż coś, co powinienem zrobić w domu dawno temu. Taki już chyba jednak los działaczy klubów z niższych lig. Trzeba być "człowiekiem orkiestrą". Mam więc licencję trenerską, zapewniam opiekę medyczną, dbam o wszystkie papiery, rozliczenia, wnioski...

— Nie myślałeś, by nieco zwolnić?
— Myślałem. I obecnie coraz więcej odciąża mnie przy tym wszystkim Marek Jurczak, który do nas dołączył. Mam w nim duże wsparcie.

— Kolejny były trener SKS. Czyli jednak podbieracie im nieco z kadry...
— Nie, to nie tak. Z Markiem od lat pracujemy razem w zakładzie karnym. O piłce nożnej przegadaliśmy niejedną godzinę. Jakiś czas temu, od słowa do słowa, sam wyszedł z propozycją pomocy. Ludzi nie tylko potrafiących, ale i — co często ważniejsze — CHCĄCYCH pracować, nie ma w okolicy zbyt wielu. Jeśli takowi wyciągają do nas rękę, to głupotą byłoby ją odtrącić. Pozostaje się cieszyć, bo zbiera się nam fajna, solidna ekipa.

Obrazek w tresci

Paweł Pietrzak (z lewej) nowym trenerem GKS. Asystentem Marek Jurczak. Obaj prowadzili w przeszłości "sąsiadów" z SKS

— Cieszyć możesz się i uznaniem W-MZPN. Związkowcy co rusz nominują Cię do swojego plebiscytu.
— Kilka lat wstecz, gdy pojawiła się pierwsza nominacja, byłem w kompletnym szoku. Zachodziłem w głowę jakim cudem Olsztyn dostrzegł te nasze starania (dość skromne, gdyby porównać je ze zdecydowanie większymi i bogatszymi klubami z Warmii i Mazur). Każde kolejne tego typu wyróżnienie daje mi dużą dawkę motywacji i sił do działania. Jeszcze nigdy nie udało się zwyciężyć, ale kiedyś, może... (śmiech). Takie tytuły potrafią pomóc całemu klubowi, budują jego renomę. W regionie nie brak jednak działaczy naprawdę zasłużonych dla futbolu. Będzie co będzie. A my, po prostu, musimy dalej robić swoje.

— A jak z kibicami? W tych trudnych czasach możecie liczyć na ich wsparcie?
— Tak, nie mamy pod tym względem powodów do narzekań. Choć oczywiście wyczekujemy chwili, gdy znów będziemy mogli oficjalnie cieszyć się ich wsparciem bezpośrednio z trybun. Te, niestety, wciąż pozostają dla nich obecnie zamknięte z powodu obostrzeń.

— Myśleliście o jakimś "podziękowaniu"? Gadżetach, dzięki którym mogliby mieć nieco GKS we własnym domu?
— Z tego typu działaniami wychodziliśmy już wcześniej. Wypuszczaliśmy klubowe proporczyki, szaliki, kubki... W tym roku mamy do dyspozycji np. kalendarze klubowe, których inicjatorem jest Grzegorz Krasowski (to nasz oddany kibic, który w ubiegłym roku zadeklarował pomoc w prowadzeniu m.in. klubowej strony w mediach społecznościowych; robi do tego sporo świetnych zdjęć). Temat "gadżetów" śledzimy na bieżąco. Trudno jednak oczekiwać, byśmy składali zamówienia na 2 czy 3 szaliki. Gdy tylko pojawia się jakaś większa, nowa grupa chętnych, to zaczynamy działać.


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5