ROZMOWA || Dość szybko pojawiły mi się pęcherze na stopach. Musiałem zwolnić. Każdy zbyt szybki krok wywoływał dodatkowy ból — wspomina Grzegorz Baran ze Szczytna. Jeden z najlepszych ultramaratończyków naszego regionu ustanowił nowy rekord Głównego Szlaku Warmińskiego. 237-kilometrową trasę Olsztyn (Wysoka Brama) — Kępki (most na rzece Nogat) przebiegł w 43 godziny i 17 minut
— Jest świetnie, adrenalina wciąż trzyma. Czuję się dobrze zresztą nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Dobrze rozplanowałem cały cykl przygotowawczy. Tak naprawdę to mam już tylko lekkie zakwasy w nogach. Mógłbym już dziś potruchtać kilka kilometrów. Pomijając oczywiście pęcherze, które mam na stopach.
— Gdy wreszcie mogłem je ściągnąć, myślałem podobnie. Po umyciu okazało się jednak, że nie ma aż takiej tragedii. Ich kiepski wygląd wynikał z tego, że zebrały na sobie chyba całe błoto Warmii. Dostały nieźle w kość, ale trzymają się. Można pochwalić producenta.
— To prawda, w pewnym sensie to "mój" projekt. GSW "wyciąłem" ze Szlaku Kopernikowskiego Pieszego, który prowadzi aż do Grudziądza. Po części dlatego, by odpowiedzieć na zapotrzebowanie lokalnych "ultrasów" z regionu. W roku, w którym większość zawodów została odwołana z powodu wirusa... Coś trzeba było robić. Forma była właściwie zbudowana, grzechem byłoby ją zmarnować. Oczywiście można udać się np. na Główny Szlak Beskidzki, ale nie każdy ma możliwości (i czasowe, i rodzinne, i finansowe), by jechać pobiegać na drugim końcu Polski.

— Dokładnie, choć wydaje mi się, że mało kto tak naprawdę zdaje sobie z tego sprawę, gdy wchodzi od tej strony na olsztyńską starówkę. Powoli się to zmienia. GSW zyskuje na popularności. Już przynajmniej kilkunastu "ultrasów" się z nim zmierzyło. Jeszcze więcej zapowiada, że to zrobi.
— Oczywiście, że nie. Po to rzuciłem ten pomysł, byśmy mieli "u siebie" płaszczyznę do takiej rywalizacji. Nie czułem zazdrości, a radość i satysfakcję z tego, że im się udało.
— Nie jest to oczywiście bieg górski. Większość trasy, faktycznie, jest dość "płaska" w porównaniu z górami. Jest jednak ok. 20 procent, które zaskoczyłyby prawie każdego w Polsce. Są chwile, gdy widoki przypominają małe Bieszczady. Nie brak wysokich wąwozów, terenów naprawdę trudnych do przebycia. Nie jest to szlak w pełni biegowy, bo są fragmenty, w których trzeba się wręcz przedzierać, by pokonywać kolejne metry.
— Szczerze? Tylko raz. Trasę znam na pamięć, wcześniej pokonywałem ją we fragmentach. Pomyłkę zaliczyłem tuż przed Elblągiem, po ok. 215 km. Jeden z miejscowych biegaczy, mój kolega, postanowił mi potowarzyszyć przez chwilę. Nieco "odleciałem" myślami, zagadaliśmy się. Ocknąłem się po ok. 400 metrach. Trzeba było zawracać. Ale był to jedyny tego typu incydent.

— Starałem się przez cały tydzień poprzedzający start patrzeć "tunelowo". Skupić się. Nie było to łatwe. Organizm wiedział doskonale co go czeka, wysyłał podprogowe sygnały. Można z nimi walczyć, albo... po prostu je zaakceptować i uznać za naturalne. Tak też zrobiłem. Byłem pewny siebie, przygotowywałem się długo i precyzyjnie. Choć każdy, kto biega ultra, wie, że w tym sporcie nie ma rzeczy pewnych.
— Sam śnieg, przyznaję, nieco mnie zaniepokoił. A to dlatego, że było ślisko. Tak naprawdę jednak podczas tych ok. 240 km ciągle wbiegałem z zimy w jesień. I na odwrót. Potrafiło się to zmieniać co 15 km.
— Data w żaden sposób nie była przypadkowa. Przeanalizowałem historię prognoz z ostatnich kilkudziesięciu lat. Jestem biegaczem, który preferuje zimno. Nie lubię upałów. Moją mocną stroną są warunki, które większość populacji określiłaby jako "ciężkie". Zauważyłem, że w grudniu występuje taka sytuacja, gdy — po mroźnym początku — przychodzi kilka dni w temperaturach od 0 do 5 stopni. Czyli optymalnie dla mnie. Tak też było, dobrze wcelowałem.
— Przed biegiem była to dodatkowa presja, ale podczas samego biegu już tylko i wyłącznie mnie to napędzało. Wiedziałem, że oczy kibiców wszystko widzą, więc tym bardziej nie mogło być mowy o jakiejkolwiek fuszerce. Z drugiej strony — dzięki temu ani przez chwilę nie byłem w pełni sam. Świadomość, że wielu znajomych "pcha kropkę", poprawiała mi humor.
— To element, który trzeba trenować. Jesteśmy przyzwyczajeni do cywilizacji. Człowiek ciągle żyje w świetle. Gdy ktoś znajduje się w takiej sytuacji, pierwszym odruchem często są różne, atawistyczne lęki. Od lat wychodzę jednak ze strefy komfortu, biegam w pojedynkę po lasach. Oswoiłem się. Żadne duchy nocami mnie nie straszyły (śmiech).
— Trzeba odróżnić dwie kwestie. To mit, że dzikie zwierzęta są wielce groźne dla człowieka. Takie w naszych lasach nie żyją. Sarny, lisy, dziki, sowy... Towarzyszyły mi dość często. Nic groźnego. To tylko oczy, które patrzą na ciebie w świetle latarki czołowej. Jest tylko jedno zwierzę, którego biegacze powinni się bać.
— Psy. To zupełnie inny temat. Biegnąc przez mniejsze miejscowości miałem kilka nieprzyjemnych sytuacji. Ze dwa razy naprawdę się wystraszyłem. Jeden z psów wybiegł przez otwartą bramę i ujadając ruszył sprintem w moim kierunku. Miał ok. 40-50 kg. Mogłoby to się źle skończyć, gdyby mnie dopadł. Miałem jednak ze sobą gaz, choć tym razem udało się zażegnać niebezpieczeństwo kijami biegowymi, które pomogły utrzymać psiaka na dystans.
— Łącznie 2 godziny. W śpiworze, który czekał rozłożony w samochodzie mojego kolegi-supportera, Dawida Samulewicza. Pierwszy raz (1,5h) przy jeziorze Pierzchalskim, po 141 km. Drugi raz, pół godzinki, w Braniewie.
— Rewelacyjnie. Przynajmniej 50 procent tego sukcesu to jego zasługa. Po ok. 150 km biegacze często zamykają się w sobie. "Dziczeją". Przestają w pełni kontrolować rzeczywistość. Mówisz sobie: "Dobra tam, zjem i przebiorę się później". Albo odkładasz posmarowanie otarć na inną chwilę. Niby detale. Tyle tylko, że jeśli je zlekceważysz, to po kolejnych 100 km będziesz miał np. dziurę w stopie i trzeba będzie wracać do domu.
Mieliśmy specjalną listę. Dawid odhaczał wszystko. Nie mogłem biec dalej, jeśli nie zjadłem określonej ilości pokarmu. Nieważne czy czułem głód...
— Dokładnie (śmiech). Uzgodniliśmy z Dawidem już wcześniej, by nie miał pod tym względem dla mnie litości.

— Wąwozy tuż za jeziorem Pierzchalskim. Dlatego właśnie tuż przed nimi postanowiłem się przespać. Niesamowite miejsce. Warto pojechać tam nawet w ciągu dnia, by pozwiedzać. Wąwozy potrafią być głębokie na ok. 90 metrów, teren układa się wciąż w różne strony. Istna "plątanina". Koryta, lasy, chaszcze... To dość kiepsko oznaczony fragment. Sytuacji nie ułatwiają leżące drzewa. Są problemy z nawigacją, trudno ocenić, gdzie się jest w danym momencie. W efekcie dystans ok. 3 km pokonałem w... 1 godzinę i 20 minut.
— Nie, najgorzej czułem się między Fromborkiem a Tolkmickiem. Niegroźny odcinek (między 170. a 190. km). Miałem typowy "zjazd" energetyczny. Trwał dość długo, spadło mi tempo. Trochę się zataczałem. Po żelu energetycznym jednak wreszcie przeszło.
— Kolega czekał na mnie z dobrym piwkiem (śmiech). Niczego więcej jednak nie szykowaliśmy. Moją największą nagrodą było to, że spełniłem marzenie. Wykonałem plan. Lubię kończyć rzeczy. Nie lubię pozostawiać ich "w trakcie".
— Plan zakładał 38:40. I jest to realny plan. Jeszcze przy 140. km wszystko szło idealnie. Dość szybko pojawiły mi się jednak pęcherze na stopach. Musiałem zwolnić. Każdy zbyt szybki krok wywoływał dodatkowy ból. Bolało także psychicznie. Bo od strony energetyczno-mięśniowej miałem dużo sił, mogłem biec szybciej. Trzeba było jednak zmniejszyć tempo, żeby nie "załatwić" się na tyle, by koniecznym było zejście z trasy.
— Do końca grudnia planuję roztrenowanie. Biegać będę, lecz typowo rekreacyjnie. W przyszłym roku szykuje się kilka ciekawych zawodów. O ile znów nie zostaną odwołane. Obecne realia sprawiają, że coraz bardziej zwracam się w stronę projektów indywidualnych. Rywalizacja z innymi oczywiście dalej mnie kręci, ale więcej satysfakcji daje mi ściganie się z sobą samym. Tylko ja, a na horyzoncie setki kilometrów i rekord trasy do pobicia.
— Tak, oczywiście (śmiech). Mam nadzieję, że przyniesie mi trochę lekkiego sprzętu do samotnych, długodystansowych wypraw biegowych. Gadżety biwakowe etc. W głowie siedzą mi już nie tylko wyprawy z supportem, ale i te bardziej ekstremalne. Czyli bez żadnego wsparcia, gdy cały dystans trzeba pokonać z ekwipunkiem, który ma się na sobie.
Komentarze (26) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez
Andrzej #3028955 | 80.110.*.* 28 gru 2020 11:33
Brawo jestem pod wrażeńem! Pozdrawiam
!
odpowiedz na ten komentarz
fff #3024613 | 155.136.*.* 21 gru 2020 12:46
Jaka jest wartość dodana tegoż wydarzenia?
Ocena komentarza: warty uwagi (1) !
odpowiedz na ten komentarz
pokaż odpowiedzi (1)
zasx #3024554 | 80.52.*.* 21 gru 2020 12:16
Wspaniałe, niesamowite! Zazdroszczę wytrwałości i zahartowania :) Mi ciężko tyłek od kompa do lodówki ruszyć ;) Podziwiam!
Ocena komentarza: warty uwagi (2) !
odpowiedz na ten komentarz
Tomasz #3024422 | 145.237.*.* 21 gru 2020 10:29
Temat zastępczy.
Ocena komentarza: warty uwagi (4) !
odpowiedz na ten komentarz
pokaż odpowiedzi (1)
Klementyna #3024416 | 79.190.*.* 21 gru 2020 10:22
Wziąłbyś się człowieku za normalną pracę albo pomagał medykom przy covidzie jak nie masz co robić
!
odpowiedz na ten komentarz
pokaż odpowiedzi (2)