Dwa lata szczęścia... Zmarła pani Danusia, która po 47 latach odnalazła córkę

2020-04-13 13:15:34(ost. akt: 2020-04-13 13:26:51)

Autor zdjęcia: Joanna Karzyńska

Pamiętacie historię pani Danuty, która zmuszona przez rodziców, oddała córkę do adopcji? Pisaliśmy o tym w grudniu 2017 roku. Minęło prawie pół wieku, ale w końcu matka i córka spotkały się w 2018 roku przy wielkanocnym stole! Niestety, pani Danusia w lutym tego roku przegrała walkę z nowotworem. Przed śmiercią napisała list, skierowany do redakcji i czytelników.
MOJA HISTORIA
Wszystko zaczęło się w grudniu 2017 roku, kiedy pani Danuta opowiedziała nam smutną historię, o tym że oddała kiedyś swoją córkę. Po raz pierwszy jej opowieść "Spowiedź matki: oddałam córkę do adopcji" ukazała się w "Gazecie Olsztyńskiej" 8 grudnia 2017 roku.
Pani Danuta opowiadała, dlaczego podjęła taką decyzję i o tym, że przez te wszystkie lata tęskni i modli się za swoją córkę. - Jesteś już dorosłą kobietą i masz 47 lat, a ja? Mam kochaną rodzinę, ale nie jestem szczęśliwa. Wiem, że przy wigilijnym stole nie zasiądziesz, córeczko, z nami. Dlaczego? Bo cię oddałam do adopcji, bo myślałam, że to jest najlepsze wyjście - mówiła.
Przypomnijmy. Historia pani Danuty zaczęła się jak wiele innych. Na zabawie poznała chłopaka, który skradł jej serce. Przyjechał do naszego regionu w poszukiwaniu pracy. Spotykali się przez kilka miesięcy, przysięgał miłość, obiecywał ślub. Co dwa tygodnie jeździł do swojego domu, jednak nigdy nie zabierał ze sobą ukochanej. Nie niepokoiło to pani Danuty, która myślała, że narzeczony jeździ do chorych rodziców. Niestety, na wieść o ciąży mężczyzna zniknął. Rodzice kobiety na wiadomość o nieplanowanej, a co gorsza pozamałżeńskiej ciąży wpadli w szał. Były wyzwiska, szarpanie, wyganianie z domu, a na końcu ultimatum: albo odda dziecko albo musi opuścić dom i wieś. W grudniową noc 1970 roku urodziła się dziewczynka. Pani Danuta przez kilka godzin miała przy sobie córeczkę. Dała jej na imię Basia, bo akurat tego dnia obchodzono imieniny Barbary. Nie dane było jednak kobiecie cieszyć się dzieckiem. Już dzień później przyjechali rodzice pani Danuty z małżeństwem. Musiała oddać dziecko. Prosiła, błagała, jednak rodzice pozostali nieugięci w swojej decyzji. Podczas pożegnania matki i córki, adopcyjna mama obiecała pani Danucie, że będą kochać Basię i że będzie szczęśliwa z nimi.
Mijały lata, pani Basia wyszła za mąż za dobrego człowieka, pana Tadeusza, któremu opowiedziała o Basi. Urodziła 2 dzieci. Dziś dzieci są dorosłe, mają swoje rodziny a pani Danusia wnuki. Jednak tęsknota za Basią nigdy nie pozwalała jej na pełnię radości.
— Najtrudniej przeżyć mi kolację wigilijną... Patrzę na pusty talerz na stole i marzę, by kiedyś zasiadła przy nim Basia - zwierzała się pani Danusia. — Dzieci czasem pytają, dlaczego dzieląc się co roku z nimi opłatkiem, płaczę. Nigdy nie odważyłam się powiedzieć, co zrobiłam i dlaczego. Na szczęście zawsze jest przy mnie Tadeusz, który mnie wspiera.
W końcu przy wigilijnym stole pani Danusia wyjawiła dzieciom i wnukom prawdę, którą od lat trzymała w tajemnicy przed światem. Nikt z bliskich jej nie potępił, wszyscy ze łzami w oczach słuchali opowieść. Od razu zgodnie stwierdzili, że trzeba Basię odnaleźć.
Znali nazwisko adopcyjnych rodziców, więc już po świętach odnaleźli Basię. Na Facebooku odnaleźli też jej syna i oglądając jego rodzinne zdjęcia natrafili na jedno z rodzicami. Udało im się też zdobyć telefon do Basi. Pani Danusia nie miała odwagi zadzwonić. Dwa dni w kieszeni nosiła numer telefonu do córki. Pierwszy telefon wykonał jej syn Krzysztof. I choć jemu też słowa grzęzły w gardle, zadzwonił do siostry. Podał telefon pani Danucie i wtedy kobieta usłyszała głos swojego dziecka.
— Gdy usłyszałam cichutkie "dzień dobry" w słuchawce, serce mi zamarło. Powiedziałam do Basi: "wybacz mi, że cię oddałam, ale zawsze pamiętałam i kochałam" i rozpłakałam się — opowiadała pani Danuta. — Usłyszałam od córki, że nie ma żalu do mnie, bo rodzice adopcyjni powiedzieli jej, że oddałam ją dla jej dobra.
Po raz pierwszy matka i córka spotkały się w Wielkanoc 2018 roku. Była to niespodzianka przygotowana przez dzieci i wnuki. Pani Basia była taka szczęśliwa...
Zaraz po świętach zadzwoniła do redakcji i opowiadała. — Po raz pierwszy siedzieliśmy wszyscy razem przy stole. Byłam tak szczęśliwa... Moje wnuki od razu zwracały się do mnie "babciu", to wspaniałe i mądre dzieci.
Matka i córka dzwoniły do siebie prawie codziennie, a rozmowy trwały nawet po kilka godzin. Nadrabiały stracony czas. W 2019 roku pani Danuta coraz gorzej się czuła. Zrobiła badania i okazało się, że to rak trzustki. W lutym 2020 roku zmarła otoczona dziećmi i wnukami. Przed śmiercią pani Danuta napisała do nas list.

Obrazek w tresci

To były dwa lata życia jak w bajce
16.02.2020 rok

"Pani Asiu, redakcjo "Gazety Olsztyńskiej" oraz Czytelnicy, chciałabym Wam bardzo podziękować, że umieram szczęśliwa. Odchodzę do domu Pana z sercem przepełnionym radością i spokojem. Dziękuję Bogu za to, że postawił Was na mojej drodze, że ktoś chciał mnie wysłuchać, dodał otuchy i przekonał do walki o spełnienie największego marzenia.
Przez ponad 38 lat ciężko pracowałam zawodowo, z mężem żyliśmy skromnie, ale staraliśmy się, by naszym dzieciom niczego nie brakowało. Wychowaliśmy je na dobrych, życzliwych ludzi, którzy szanują starszych, chorych. Zawsze w potrzebie są gotowi nieść pomoc. Wychowali też swoje dzieci tak, że, choć są młodzi, mają w sobie wiele empatii i zrozumienia. Jestem z nich dumna, bo przez lata byli moją ostoją. Dzięki nim żyłam, choć nie było łatwo skrywać tajemnicę, której się ta bardzo wstydziłam. Przez 47 lat dusiłam w sobie ciężar, który powodował, że nie umiałam żyć w pełni. Najtrudniejsze były święta, kiedy całą rodziną zasiadaliśmy do stołu, a we mnie tkwił żal, że gdzieś w Polsce żyje moje dziecko, a ja nie mogę z nią być, przytulić się, cieszyć z sukcesów i wspierać w trudnych chwilach. Nie chce się usprawiedliwiać, ale dźwigałam ten ciężar jak krzyż. Kiedy ukazał się pierwszy artykuł i kiedy opowiedziałam dzieciom moją historię, wszystko potoczyło się tak szybko... Dzień, w którym rozmawiałam z córką po raz pierwszy był cudowny, ale kiedy po raz pierwszy w 2018 roku w Wielkanoc mogłam Basię przytulić, byłam najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Do dziś, gdy to wspominam, płaczę. Każde nasze spotkanie kończy się moimi łzami, ale są to łzy szczęścia. Przez te dwa lata zdążyłyśmy się poznać, jakbyśmy nigdy się nie rozstawały. Żałuję tych straconych lat, ale cóż czasu nie da się cofnąć. Basia mówi mi, że widocznie taki los był nam pisany. A ja wierzę, że faktycznie wszystko w naszym życiu dzieje się po "coś". Dostałam przecież szansę od losu, by poznać świat, w którym wychowała się moja Basieńka, poznać rodzinę jej męża, przyjaciół. Dane mi było poznać wnuki. Ogrom szczęścia. Dobrze, że Basieńka miała wspaniałych, mądrych rodziców, którzy ją tak bardzo kochali. I za nich modlę się każdego dnia. Dali szansę na szczęście mojemu dziecku, traktowali ja bardzo dobrze, a przede wszystkim kochali. Wychowali ją na wspaniałego człowieka. Kobietę, która potrafił wybaczyć swojej matce, to, że ją oddała. Brak mi słów, ile mam dla tych ludzi wdzięczności. Tyle się słyszy o tych oddawanych dzieciach z adopcji... Basia miała wyjątkowe szczęście, bo trafiła na ludzi, którzy obdarowali ją prawdziwą miłością.
Wiem, że niewiele dni mi pozostało ale ten ból fizyczny jest niczym w porównaniu z bólem, który nosiłam w sercu przez prawie pół wieku. Odchodzę spokojna, ale w końcu moje serce jest wypełnione szczęściem po brzegi. Te dwa lata to dla mnie było jak w bajce. Spędzaliśmy wspólnie święta i wolne weekendy, rozmawialiśmy godzinami przez telefon, wnuki wysyłały zdjęcia. Całą sobą czerpałam radość z ich wizyt i rozmów. Wiele godzin spędzałam na modlitwie, żeby podziękować Bogu, że pozwolił mi odzyskać dziecko. Siłę czerpię właśnie z modlitwy, odmawiam koronkę do Miłosierdzia Bożego i zawierzyłam się całkowicie Matce Najświętszej. Ona cierpiała patrząc na umierającego na krzyżu syna, ja - bo oddałam dziecko...
Dziwne są nasze losy, człowiek pewnych rzeczy nie może cofnąć ale ja dziś mogę powiedzieć, że warto dążyć do spełnienia marzenia. Warto walczyć, bo gdzieś na końcu drogi jest nagroda. Dla mnie tą nagrodą jest Basia.
Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie anioły w ludzkich postaciach. Nigdy nie uwierzyłabym nikomu, że artykuł w Gazecie ma taką siłę. Początkowo się bałam, że ktoś mnie rozpozna, że dzieci mnie potępią i odwrócą się ode mnie. Spoglądałam na ludzi, czy się nie patrzą i nie myślą, że to ta wyrodna matka. Nic takiego się nie zadziało... Kilka miesięcy po pierwszym artykule tuliłam już swoje dziecko, a dodatkowo zyskałam wnuków i zięcia. Historia jak z filmu.
Dziękuję za wszystko, za wysłuchanie mojej historii, za wsparcie duchowe, wszystkie komentarze, które upewniły mnie w tym, że muszę walczyć o spotkanie z Basią. Świat pełen jest niespodzianek, ja dostałam najpiękniejszą, jaką mogłam sobie wymarzyć.
Dziękuję. Danuta"

Uwielbiałyśmy gorzką czekoladę
Pani Danuta zmarła 27 lutego. Dwa dni później odbył się pogrzeb. Przegrała walkę z chorobą, ale odeszła z tego świata spokojna.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że mama odeszła - mówi pani Basia, odnaleziona córka. - Od momentu pierwszego telefonu od rodzeństwa i rozmowy z Mamą, wiedziałam, że to wspaniały człowiek. Kiedy poznałyśmy się bliżej zauważyłam wiele podobieństw w nas. Wzruszałyśmy się w tych samych momentach, uwielbiałyśmy gorzką czekoladę, nigdy nie paliłyśmy papierosów, kochałyśmy zbieranie grzybów. Przez te dwa lata udało się nam zbliżyć na tyle, że wydawało się nam, że nigdy się nie rozstawałyśmy. Mama często mnie przepraszała i były momenty, że widziałam smutek w jej oczach. Ja nie wyobrażam sobie, jak ja bym się czuła, gdybym wiedziała, że gdzieś żyje moje dziecko, a ja nie mogę z nim być. Myślę, że to traumatyczne przeżycie, które zafundowali jej rodzice, zostawiło trwały ślad w jej sercu. Ciężko mi, że już się do niej nie przytulę, a ona nie pogłaszcze mnie po głowie, jakbym była małą dziewczynką. Z drugiej strony dziękuję za ten czas, który został nam dany. Dzięki temu, że się odnalazłyśmy zyskałam rodzeństwo, kuzynów. Tych świąt nie spędzimy razem, ale myślę, że przed nami jeszcze wiele rodzinnych spotkań. Wiem, że mama by tego chciała. Ja też Państwu dziękuję za pomoc, byliście aniołem, który nad nami czuwał...

Joanna Karzyńska

Komentarze (10) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. wot #2905548 | 83.9.*.* 13 kwi 2020 16:31

    Dziadkowie pani Basi oddali wnuczkę, wbrew woli matki, innej rodzinie prawdopodobnie obawiając się obgadywań przez sąsiadów i ... marudzenia księdza podczas kolędy.. Na szczęście czasy ciemnogrodu minęły! już, oby bezpowrotnie. Pani Basi i wszystkim bliskim jej osobom życzę wszystkiego najlepszego.

    Ocena komentarza: warty uwagi (23) odpowiedz na ten komentarz

  2. Asd #2905519 | 88.156.*.* 13 kwi 2020 14:32

    Straszna a zarazsm piekna historia.

    Ocena komentarza: warty uwagi (18) odpowiedz na ten komentarz

  3. Barbara #2905589 | 188.147.*.* 13 kwi 2020 17:55

    A ile dzieci nie zna swoich ojców, bo młode "matki-polki" utrudniają lub całkowicie uniemożliwiają im kontakty!!! To jest tragedia polskich dzieci, a o tym się nie mówi!

    Ocena komentarza: warty uwagi (17) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (2)

    1. Z Bartoszyc #2905797 | 88.220.*.* 14 kwi 2020 06:38

      Czytałem tę historię p. Danusi miałem łzy w oczach..Szkoda,że umarła. Wyrazy współczucia dla całej rodziny.

      Ocena komentarza: warty uwagi (15) odpowiedz na ten komentarz

    2. Pat #2905556 | 81.190.*.* 13 kwi 2020 16:42

      Świeć Panie nad jej duszą

      Ocena komentarza: warty uwagi (10) odpowiedz na ten komentarz

    Pokaż wszystkie komentarze (10)
    2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5