Finisz lepszy niż u Hitchcocka! Kot znów na podium! [ROZMOWA]

2020-01-23 21:21:12(ost. akt: 2020-01-23 21:25:38)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

ROZMOWA || — Przyznam szczerze, że trochę odwykłem już od takiej dramaturgii — wspomina Rafał Kot, jeden z najlepszych w Polsce ultramaratończyków. Szczytnianin w miniony weekend zgarnął srebro ok. 80-kilometrowej Zimowej Poniewierki w Brzózie Królewskiej.
— Ledwie ukończyłeś Górski Zimowy Maraton Ślężański, a już wziąłeś się za kolejne wyzwanie. Tydzień wystarczył, by w pełni zregenerować siły?
— Tydzień to oczywiście zdecydowanie za mało na pełną regenerację organizmu. Zwłaszcza przy startach na dystansach maratonu czy ok. 80 km. Tyle, że obecne biegi traktuję raczej jako formę testu, sprawdzania swojego obecnego poziomu treningowego. Takie starty dają mi dużo informacji, które są niezbędne, by należycie przygotować się do zbliżającego się, "właściwego" sezonu. Z formą, tak na poważnie, chcę być gotowy wiosną.

— Nim przejdziemy do tegorocznych priorytetów, zostańmy jeszcze chwilę przy Zimowej Poniewierce. W jakie miejsce i czas celowałeś przed startem?

— Trudno było mi cokolwiek zakładać, bo cała ta trasa była dla mnie kompletną nowością. Wiedziałem tyle, że przyjdzie przebiec prawie 78 km przy niespełna 800 metrach przewyższenia. Nie znałem charakterystyki tego biegu. Promowano go przez dłuższy czas jako bieg typowo zimowy. Zimę tego roku mamy jednak taką, że widoczna była tylko i wyłącznie w nazwie wydarzenia. Miałem świadomość, że dzięki temu będzie to bieg znacznie szybszy. Czyli nie do końca taki jak lubię, bo zdecydowanie bardziej wolę "siłowe" bieganie, choćby i na znacznie dłuższych dystansach. Do myślenia dawała też lista uczestników. Pojawiło się kilka naprawdę mocnych nazwisk. Wiedziałem, że — aby cokolwiek wywalczyć w takim gronie — trzeba będzie wykręcić czas dużo poniżej 6:30h. I rzeczywiście tak było.

— Do historii przeszedł zwłaszcza finisz. Blisko 80 km, a kolejność na podium rozstrzygnęła się dosłownie na ostatnich metrach.
— To prawda, już dawno żaden finisz nie był aż tak emocjonujący. Tak właściwie to z chłopakami "cięliśmy się" tak przez ponad połowę dystansu, ok. 40 km. Nakręcaliśmy się wzajemnie. Co rusz ktoś próbował "uciec" pozostałym, sprawdzane były różne strategie. Miało prawo podobać się to nie tylko kibicom. Ze sportowego punktu widzenia było to świetne doświadczenie. Pamiętam, jak przy 50. kilometrze, na mocno crossowym odcinku, pędziliśmy w tempie 4:08 min/km. Mało kiedy widuje się takie prędkości w takich warunkach.

— Różnica była między wami niewielka. Emocji jak u Hitchcocka.

— Przyznam szczerze, że trochę odwykłem już od takiej dramaturgii. Zazwyczaj udawało mi się wypracować "bezpieczną" przewagę nad rywalami już na wcześniejszych etapach trasy. Tutaj z ultramaratończyków trzeba było przeobrazić się momentalnie w sprinterów i dać z siebie maksimum praktycznie do samej linii końcowej.

Obrazek w tresci

fot. Andrzej Tomczyk

— Wybiegałeś srebro. Czujesz niedosyt? Do złota zabrakło ledwie 10 sekund...
— Nie, nie czuję niedosytu. Zabrzmi to pewnie dziwnie, ale właściwie to nawet cieszę się z takiej kolejności na mecie. Kilka kilometrów przed metą, Artur Jendrych (triumfator - przyp. K. K.) odrobinę pomylił trasę i przez to stracił trochę czasu. Wiedząc o tym, gdybym wpadł na metę jako pierwszy, czułbym się teraz po prostu głupio. A tak... Wyniki dobrze oddają poziom całej naszej trójki na tych konkretnych zawodach. Dziękuję chłopakom za świetną walkę. Rywalizacja z nimi była prawdziwą przyjemnością.

Rozmawiał Kamil Kierzkowski

Obrazek w tresci

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5