Spowiedź ojca: Nie byłem dobry dla swoich dzieci i żony

2019-12-15 14:26:21(ost. akt: 2019-12-15 14:39:25)

Autor zdjęcia: Michał Kalbarczyk

Z niepokojem myśli o zbliżających się świętach. To już kolejne, które spędzi sam - choć ma 6 dzieci. Zdecydował się opowiedzieć historię swojej samotności. - Zasłużyłem na to co mnie spotyka, bo przez lata krzywdziłem swoją żonę i dzieci - mówi pan Eugeniusz.
- Chcę żebyście napisali o tym, jakim byłem złym człowiekiem że nawet dzieci nie chcą mnie znać - rozpoczyna swoją opowieść 79-latek. - Od śmierci żony mam dużo czasu na myślenie i wspomnienia. Kiedy zachorowała dopiero doceniłem to, co miałem. Kiedy ją straciłem, dzieci przestały mnie odwiedzać. Okazało się, że przychodziły tylko do chorej matki. Po pogrzebie syn się rozpłakał i powiedział, że przyczyniłem się do jej śmierci, że zabiłem ją swoim postępowaniem. Wyrzuciłem go z domu, wyszli wszyscy i do dziś to tylko jedna z córek mnie odwiedza. Reszta nie chce mnie znać. Dziś już wiem dlaczego...

Pan Eugeniusz już za młodu słynął z trudnego charakteru i tego, że jak ktoś powiedział coś nie po jego myśli, to spotykał się z jego ciężką ręką. Był jedynakiem i odziedziczył po rodzicach gospodarstwo. Czuł się zawsze lepszy od innych. Kiedy spodobała mu się córka biednego sąsiada, postanowił się z nią ożenić.
- Zosia była piękna i taka skromna - wspomina. - Pogadałem z jej ojcem i ślub był w ciągu kilku miesięcy załatwiony. Nikt się mojej przyszłej żony nie pytał czy się jej podobam i czy chce wyjść za mnie. Byłem dobrą partią, więc uważałem, że powinna się cieszyć, że ją chcę. Po ślubie zamieszkała u mnie, pomagała w gospodarstwie i rodziła dzieci.

Nie dbałem o nią, a jak się nie słuchała albo dzieci coś nabroiły to i oberwała czasem. Dzieci też się mnie bały i wolały wykonywać wszystko co im nakazałem. Ciężką rękę miałem i niejednokrotnie oberwały tak, że do szkoły kilka dni nie chodziły.

Pani Zofia starała się chronić dzieci przed ojcem, ale nie zawsze jej się to udawało. Niestety, nie miała gdzie odejść... Bywało, że kiedy stawała w obronie dzieci mąż wyrzucał ją z domu i musiała nocować w oborze albo szopie. Wracała skruszona do domu, bo dzieci płakały zgłodu i zimna. Znosiła wszystko byleby tylko dzieci miały co jeść i gdzie się przespać. Kiedy najstarszy syn skończył 18 lat wyjechał do miasta, znalazł pracę i wykrzyczał ojcu, że już nigdy nie wróci do domu.
- Śmiałem się wtedy, że jeszcze będzie mnie błagał bym go przyjął pod swój dach. Tak się jednak nie stało, wprost przeciwnie, jak tylko jego rodzeństwo było pełnoletnie pomagał im znaleźć stancję i pracę - opowiada pan Eugeniusz. - Wyjechali wszyscy. Dom opustoszał. Jeszcze kilka lat pracowaliśmy na gospodarce, ale potem zaczęło brakować sił, choroby się przyczepiły. Nie dawaliśmy rady. Doczekaliśmy emerytur i sprzedaliśmy gospodarstwo. Kupiliśmy dwa pokoje w bloku i spokojnie zaczęliśmy żyć. Niby razem a obok siebie. Każde zajmowało się swoimi sprawami, miało oddzielne pokoje, tylko w kuchni się spotykaliśmy. Żona rozmawiała z dziećmi przez telefon, czasem ich odwiedzała, ja nie potrzebowałem dzieci czy wnuków do szczęścia. Byłem na nich obrażony i nie zamierzałem pierwszy wyciągać ręki na zgodę...

W 2012 roku okazało się, że pani Zofia jest poważnie chora. Początkowo nowotwór lekarze zwalczali chemią, naświetlaniami, ostatecznie poddali się. Kiedy kobieta leżała w szpitalu dzieci i wnuki odwiedzały ją codziennie. Ostatnie dni pani Zofia spędziła w domu, corka opiekowała się nią i całe dnie spędzała przy jej łóżku. Synowie też przychodzili. Pan Eugeniusz jednak nie rozmawiał z nimi.

- Siadałem przy łóżku żony i trzymałem ją za rękę - wspomina. - Nie wierzyłem, że choroba może ją zabrać tak szybko. Dopiero w obliczu jej śmierci zrozumiałem, że źle ją traktowałem, i że nie była ze mną szczęśliwa.

Był listopad, kiedy odeszła. Po stypie przyjechaliśmy do domu i wtedy jeden z synów wykrzyczał mi swój cały ból. Urażony wyrzuciłem go z domu, za nim poszła reszta dzieci. Zostałem sam. Byłem zbyt dumny, żeby kogoś prosić czy przepraszać. Jakoś sobie radziłem, nauczyłem się zmywać, prać, ugotować coś do jedzenia. Najgorsze jednak były święta. Widziałem szczęśliwych ludzi, rodziny odwiedzające bliskich, słyszałem za ścianą śpiew kolęd. Ja siedziałem tępo wpatrując się w ekran przy kupnych pierogach i barszczu z torebki. Czasem nie oglądałem nawet telewizji, bo wszędzie panowała radość. Bolało mnie to, ale udawałem, że mnie to nie obchodzi. Do czasu kiedy choroba odebrała mi sprawność w rękach i nogach. Dziś nie jestem w stanie sam zrobić sobie kanapki czy przygotować herbaty...Najgorsze jest to, że mieszkam na 3 piętrze bez windy i wyjście z domu jest niemożliwe.

Pan Eugeniusz postanowił, że zadzwoni do dzieci. Uważał, że mają obowiązek zaopiekować się starym ojcem. Niestety, 5 dzieci stwierdziła, że jego los jest im obojętny.
- Po tych krótkich rozmowach dotarło do mnie, że moje dzieci mnie nienawidzą... ale zrozumiałem, że mają powód - mówi staruszek.

- Nigdy nie byłem dobrym ojcem, nie dbałem o swoich najbliższych, nie okazywałem żadnych uczuć, nigdy nie przytuliłem żadnego z dzieci, nie pamiętałem o ich urodzinach. Nie interesowałem się ich życiem, kiedy byli już samodzielni i praktycznie nie znałem ich rodzin, swoich wnuków. Choć mieszkają blisko mnie, są obcymi ludźmi. Zrozumiałem, że nie zasłużyłem na ich miłość i pomoc.

- Kiedy zaoferowałem jednemu synowi, że przepiszę swoje mieszkanie w zamian za opiekę, powiedział mi, że nic nie chce. Wykrzyczał mi, że on chciałby mieć prawdziwego ojca, wtedy gdy on go potrzebował... Pieniędzmi win swoich nie odkupię. W samotności człowiek ma wiele czasu na przemyślenie swojego postępowania. Kiedy patrzę przez okno jak dzieci z ojcami wychodzą do szkoły czy na zakupy, w niedzielę do kościoła to i łza mi poleci... Ja nigdy nie trzymałem za rękę swoich dzieci. Teraz czasu już nie cofnę... Byłem złym ojcem...

Jedna z córek pana Eugeniusza przyjeżdża do mężczyzny dwa razy w tygodniu, sprząta mu, pierze, robi zakupy i przygotowuje jedzenie na kilka dni. Choć ma duży dom nie chce zabrać ojca do siebie.
- Wiem, że robi to z poczucia obowiązku, nie z miłości do ojca - mówi mężczyzna. - Gdybym mógł cofnąć czas... Dziś wiem, że skrzywdziłem wielu ludzi i na starość nie zasłużyłem na szacunek dzieci. Nie zasługuję na przebaczenie... Byłem głupcem i straciłem to, co najważniejsze w życiu - rodzinę. Chciałem opowiedzieć swoją historię, aby jakiś inny młody ojciec nie popełnił moich błędów. Kochajcie swoje dzieci, darzcie je szacunkiem, przytulajcie, żebyście nie musieli samotnie spędzać świąt i ostatnich dni swojego życia. Siedząc przy wigilijnym stole podzielcie się ze swoimi najbliższymi opłatkiem i wybaczcie sobie krzywdy. Ja przez swoją głupotę nie mam nawet z kim połamać się opłatkiem... Niech święta będą czasem spędzonym z najbliższymi na rozmowach, spacerach i wspólnym przebywaniu. Swoje dzieci proszę o wybaczenie po raz kolejny... Wierzę w wigilijną moc przebaczenia i w te święta będę czekał w domu z opłatkiem w dłoni na wasze przebaczenie... Może to będą moje ostatnie święta...

Joanna Karzyńska

Komentarze (10) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. CNNNC #2838847 | 31.0.*.* 22 gru 2019 06:36

    Zmarła ze stresów . Od stresu powstaje rak . Nie ma żadnej dziedziczności raka , lekarze straszą pacjentów . Teraz jak sam zrobił wysiadkę , to przyznaje się do przemocy i błędów . Dziwne , że nie wcześniej . Liczy na opiekę ze strony dzieci i rodziny . Wykalkulował sobie , spryciula

    Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. Polak #2838687 | 188.146.*.* 21 gru 2019 13:35

      i dobrze ci dziadu...

      Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

    2. Toja #2838530 | 176.221.*.* 20 gru 2019 22:38

      Tak. Drogie babcie, dziadkowie, matki I ojcowie, bardzo często solidnie sobie na taką samotną starość zasłużyliście.

      Ocena komentarza: warty uwagi (7) odpowiedz na ten komentarz

    3. Ania #2837700 | 88.156.*.* 18 gru 2019 23:05

      Człowiek ma całe życie aby przeżyć je dobrze, by zasłużyć potem na wieczność. Ma całe życie aby odnaleźć Boga, po smierci nie ma szans na powrót tutaj.. Tam odpowiemy za wszystko i odbierzemy swoją nagrodę....Dobrze, że chociaż na starość zrozumiał swoje błędy, a to już dużo...

      Ocena komentarza: warty uwagi (7) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

      1. wot #2836224 | 83.9.*.* 16 gru 2019 12:07

        "Zasłużyłem na to co mnie spotyka, bo przez lata krzywdziłem swoją żonę i dzieci - mówi pan Eugeniusz." Wniosek stąd, że nawet w rodzinie działają prawa fizyki - KAŻDEJ AKCJI ODPOWIADA REAKCJA. Sprawdza się także przysłowie - JAK KUBA BOGU TAK BÓG KUBIE.

        Ocena komentarza: warty uwagi (17) odpowiedz na ten komentarz

      Pokaż wszystkie komentarze (10)
      2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5