Wiem, że żona czuwa nad nami

2019-07-21 18:06:53(ost. akt: 2019-07-19 18:46:23)
Zdjęcie jest tylko ilustracją do tekstu

Zdjęcie jest tylko ilustracją do tekstu

Autor zdjęcia: pixabay.com

Życie nie rozpieszczało nigdy Krzysztofa. Uciekł z domu, w którym alkohol był najważniejszy. Kiedy się ożenił i został dwukrotnie ojcem, był szczęśliwy. Kiedy choroba zabrała mu żonę, załamał się. Z nałogiem postanowił walczyć dla swoich dzieci.
Pan Krzysztof po ukończeniu szkoły zawodowej podjął pracę w zawodzie mechanika samochodowego. To było to, co lubił robić i co pozwalało mu się usamodzielnić. Pochodzi z rodziny, w której królował alkohol. 19-letni Krzysztof nie chciał iść w ślady rodziców i zawsze marzył o tym, żeby jego dzieci miały oparcie w swoim ojcu. W wieku 21 lat poznał swoją przyszłą żonę Anetę i postanowił się ożenić.

— Pragnąłem zawsze, żeby stworzyć ciepłą i kochającą się rodzinę — opowiada. — W rodzinnym domu tego mi brakowało... Nie powiem, jedzenia mieliśmy pod dostatkiem, ale co z tego, skoro rodzice wciąż byli pijani. W domu była nas czwórka: ja, dwóch młodszych braci i siostra. Nie było komu odrabiać z nami lekcji, pobawić się czy po prostu przytulić. Nie było rodzinnych spacerów czy wspólnych wyjść do kościoła w niedzielę. Na pierwszym miejscu był alkohol. Widziałem, że w innych domach jest całkiem inaczej i marzyłem, że jak dorosnę, to będę miał wspaniałą żonę i dzieci, które będę kochał ponad swoje życie.

Ślub był skromny, bo młodzi nie mieli pieniędzy na wyprawienie wesela, wynajęli skromną kawalerkę i zaczęli wspólne życie. Dwa lata po ślubie na świecie pojawiła się ukochana córka — Ania. Krzysztof był bardzo szczęśliwy, bo powoli spełniało się jego marzenie o szczęśliwej rodzinie. Przez kilka lat małżonkowie pracowali i wychowywali dziecko. Kiedy dziewczynka poszła do szkoły podstawowej, okazało się, że pani Aneta spodziewa się drugiego dziecka

— Druga ciąża była dla nas zaskoczeniem, ale cieszyliśmy się, że Ania będzie miała rodzeństwo — zapewnia pan Krzysztof. — Ciąża rozwijała się prawidłowo, maluszek miał się urodzić w grudniu, więc powoli zaczęliśmy kompletować wyprawkę dla dziecka. Pod koniec ciąży Aneta miała jednak bóle głowy, źle się czuła. Oczywiście lekarze i ona sama mówiła, że to pewnie minie po rozwiązaniu.

I tak w grudniu 2011 roku na świecie pojawił się Artur. Maluszek szybko zawojował serca całej rodziny. Niestety pani Aneta wciąż źle się czuła. Rozpoczęły się wędrówki po lekarzach, badania, pobyty w szpitalach. W końcu w jednym ze szpitali trafili na lekarkę neurologa, która zajęła się panią Anetą.

— Nie pozostawiła jej samej sobie, a jej los nie był jej obojętny. To wspaniały lekarz z powołania, a niestety takich w obecnych czasach jest coraz mniej — uważa pan Krzysztof. — Okazało się, że w głowie mojej żony umiejscowił się złośliwy guz mózgu. Kiedy Aneta dowiedziała się, że go nosi, jej świat legł w gruzach. To był typowy scenariusz jak z kiepskiego filmu. Załamanie, depresja, niedowierzanie i brak motywacji. Zajęło nam sporo czasu, aby się pozbierać i zacząć działać. W momencie kiedy dowiedzieliśmy się, że już jest nieoperacyjny i nie ma dla niej ratunku, coś we mnie wstąpiło. Rozpoczęły się poszukiwania i konsultacje w całej Polsce, Europie i na świecie. Choroba postępowała, ale ja wciąż nie traciłem nadziei.

W kwietniu 2012 roku nowotwór powiększył się tak, że spowodował dramatycznie pogorszenie się stanu zdrowia pani Anety i wywołał wodogłowie. Konieczna była operacja ratująca życie polegająca na wstawieniu zastawki komorowo-otrzewnowej do mózgu. Po tym zabiegu kobieta miała być leczona z użyciem nowego leku w Polsce. Niestety szybko okazało się, że przy tak umiejscowionym glejaku nie ma szans, aby ktokolwiek podjął się jego operacji. Nadzieją dla niej okazała się kosztowna terapia genowa w Stanach Zjednoczonych.

— Rodzice Anety zajmowali się dziećmi, a ja szukałem dla niej ratunku — opowiada pan Krzysztof. — Nikt, kto tego nie przeżył, nie jest w stanie wyobrazić sobie, co czuje człowiek w takiej chwili. Wiele razy miewałem załamania, ale gdy patrzyłem w oczy swoich dzieci, to wiedziałem, że muszę walczyć i być silnym właśnie dla nich. Wszystko inne nie miało znaczenia... Kiedy po pracy i pobycie w szpitalu wracałem skonany do domu, to siadałem przy łóżkach dzieci i bezgłośnie płakałem. Pytałem Boga, dlaczego to właśnie nas wystawia na taką ciężką próbę. Rano budziłem się jednak z nową siłą i wiarą przytulany przez córkę. Arturek miał pół roku, a Ania 8, kiedy Aneta odeszła we śnie. Dzień wcześniej trochę lepiej się czuła i myślałem, że może uda nam się pokonać chorobę. To była niedziela, zabrałem dzieci do szpitala, Aneta je tuliła i całowała, choć był to dla niej ogromny wysiłek. Mówiła, że bardzo nas kocha... Odeszła we śnie. Kiedy zobaczyłem na wyświetlaczu numer telefonu ze szpitala, wiedziałem, że stało się coś złego. Oszalałem z rozpaczy.

Żona pana Krzysztofa miała zaledwie 31 lat. Mężczyzna długo po jej śmierci nie mógł się odnaleźć w sytuacji, w jakiej nagle się znalazł. Rodzina pani Anety wspierała go i opiekowała się dziećmi. Jednak ból po stracie żony był ogromny. — I wtedy zacząłem kupować alkohol. Był ukojeniem, pozwalał zasnąć i nie zabijał wspomnienia — opowiada pan Krzysztof. — Chciałem o wszystkim zapomnieć, więc upijałem się. Gdzieś w podświadomości miałem, że nie powinienem tego robić, że przecież moi rodzice też pili i dlatego uciekłem z domu... Nie mogłem przestać. Taki stan trwał prawie rok. Pewnej nocy przyśniła mi się moja Anetka. Stała smutna i patrzyła, jak po domu walają się butelki po alkoholu, a dzieci płaczą w kącie. Rano postanowiłem, że muszę skończyć z piciem. Poszedłem do lekarza, zapisałem się na terapię. Zawalczyłem kolejny raz o swoją rodzinę — podkreśla Krzysztof.

I dodaje: — Od prawie 6 lat nie tknąłem alkoholu. Staram się dawać dzieciom tyle radości i szczęścia ile tylko mogę. Wiem, że żona czuwa nad nami. Na Dzień Ojca dostałem od dzieciaków kartkę z życzeniami i podziękowaniem: „Tato, jesteś najlepszym rodzicem na świecie, kochamy Cię”. Jestem dumny, że udało mi się wyjść z nałogu i że moje dzieci są takie mądre i wspaniałe. To prawda, brakuje mi żony, ale często wieczorami siadam z dziećmi przy stole i oglądamy nasze rodzinne zdjęcia.

Joanna Karzyńska

Komentarze (10) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. nek #2765380 | 178.36.*.* 21 lip 2019 19:39

    Brawo Panie Krzysztofie jest Pan dzielny. Dużo siły i wytrwałości życze

    Ocena komentarza: warty uwagi (16) odpowiedz na ten komentarz

  2. M #2765457 | 79.185.*.* 21 lip 2019 22:06

    Dużo słońca życzę Panu, oby już tylko dobre rzeczy się działy w Pańskim życiu.

    Ocena komentarza: warty uwagi (15) odpowiedz na ten komentarz

  3. Krzysztofie #2765381 | 95.90.*.* 21 lip 2019 19:40

    Wygrałeś dzieci. Jesteś wielki. Żeby tak wszyscy ...

    Ocena komentarza: warty uwagi (15) odpowiedz na ten komentarz

  4. Nieznajomy #2765404 | 217.99.*.* 21 lip 2019 20:43

    Tak bywa. Rok temu otrzymałem diagnozę bez wątpliwości jednoznaczną. Choroba na którą umiera rocznie w świecie 18 mln ludzi i nikogo dotychczas nie udało się uratować. Trzeba z tym faktem się oswoić, żyć i nie pytać: dlaczego ja?. Pomiędzy moim przypadkiem a przypadkiem Pani Ani jest jednak zasadnicza różnica. Ja mam 72 lata a ona miała 31 i dwójkę bardzo małych dzieci. Tam rodzi się pytanie: dlaczego Ona? Pozdrawiam Ojca

    Ocena komentarza: warty uwagi (13) odpowiedz na ten komentarz

  5. supel #2765523 | 83.16.*.* 22 lip 2019 07:41

    Chłopie jesteś WIELKI.

    Ocena komentarza: warty uwagi (11) odpowiedz na ten komentarz

Pokaż wszystkie komentarze (10)
2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5