Biegli przez deszcz, wiatr... i tak przez 12 godzin. W kółko! [ROZMOWA]

2019-03-23 06:59:04(ost. akt: 2019-03-23 07:10:39)

Autor zdjęcia: Arkadiusz Stań

BIEGI/// Aż 172 uczestników wystartowało 16 marca w III edycji mistrzostw Szczytna w biegu 12-godzinnym. Zwyciężył faworyt - Rafał Kot. Impreza klubu Jurund, zgodnie z wieloletnią już tradycją, nie ograniczyła się jednak wyłącznie do aspektu sportowego. Uczestnicy biegli bowiem nie tylko po prywatne rekordy, ale i po zdrowie Szymona Polaka.
Czyli ucznia Zespołu Szkół nr 1 w Szczytnie, borykającego się z poważną chorobą (zdiagnozowano u niego guza mózgu). Młody szczytnianin znany był z występów sportowych. Dbał o honor miasta i powiatu m.in. na murawie, grając dla znajdującego miejscowego klubu SKS. A że "sportowa brać trzyma się razem"... Choć uczestnicy raz po raz musieli pokonywać blisko 5-kilometrowe pętle wokół Jeziora Domowego Dużego, zdążyli uzbierać także piękną sumę 3239,29 zł. Każdy grosz, co było szczególnie podkreślane przez organizatorów, przeznaczony zostanie na pomoc w leczeniu naszego młodego wojownika.

— Mamy nadzieję, że choć trochę udało nam się wspomóc go w tej niełatwej walce. Wszyscy mocno trzymamy za niego kciuki — słyszymy w klubie Jurund.
Impreza po raz kolejny okazała się sukcesem organizatorskim. Pogoda nie rozpieszczała, lecz w biegu i tak wzięło udział łącznie aż 172 zawodników (śmiałkowie pokonali 732 okrążenia). Gdyby przeliczyć każdy indywidualny wynik na kilometry i czas, to łupem biegaczy - w "łącznym czasie" 458 godzin, 13 minut i 13 sekund - padło dokładnie 3550,2 km.

Najskuteczniejszym "pętlołamaczem" okazał się murowany faworyt mistrzostw - Rafał Kot. Popularny "Góral z Mazur" wybiegał fenomenalny wynik 26 okrążeń, co przełożyło się na ok. 126 km (przypomnijmy, że zwycięzca zeszłorocznej edycji - Konrad Patla - złoto zgarnął dzięki pokonaniu 22 okrążeń - czyli 106,7 km). Drugi wynik uzyskał Tomasz Płodzicki z Iławy, który w 10 godzin i 11 minut okrążył Jezioro Domowe Duże 19-krotnie.

— Miał być spokojny trening, ale nie wyszło, włączyła się rywalizacja (śmiech) - mówi iławski wicemistrz. — Przebiegłbym pewnie trochę więcej niż te 92 km, ale, jak to mam w zwyczaju, spóźniłem się na start o skromne 95 minut. Od razu trzeba było więc brać się do roboty i gonić wynik. Trochę żałuję, bo była szansa na nową "życiówkę" na 100 km. Ale spoko, za rok się uda. Największą wartością tych zawodów jest jednak to, że udało nam się zebrać pokaźną kwotę dla chorego Szymka — podsumowuje Tomasz Płodzicki.

Identyczną liczbę pętli "odfajkował" trzeci w zestawieniu Adam Remlajn, jednak zajęło mu to ok. godzinę więcej.

Wśród pań najlepsza okazała się Magdalena Filipiak, która na 1. miejscu damskiego podium stanęła dzięki 18 okrążeniom (87,3 km). Srebro zgarnęła Urszula Wojciechowska (17 okrążeń, 82,5 km), a brąz Monika Mańkowska (15 okrążeń, 72,7 km). Co ciekawe, w Szczytnie zameldowała się i Kamila Góreczny, czyli triumfatorka 1. i 2. edycji mistrzostw. Utytułowana biegaczka tym razem jednak - uzbrojona w parasolkę - skupiła się na kibicowaniu swym koleżankom.

Obrazek w tresci

Rafał Kot najlepszym "pętlołamaczem" mistrzostw, fot. Arkadiusz Stań

— Gdy rozmawiamy, już blisko doba po finiszu. Czujesz wciąż te "kółka" w nogach?
— Ponad 100 kilometrów po twardej nawierzchni faktycznie daje mocno mięśniom popalić. Myślę jednak, że 2-3 dni na regenerację i będę mógł spokojnie wrócić do normalnych treningów.

— Od dłuższego czasu słyszałem z różnych ust, że jeśli ktokolwiek ma pobić rekord pętli, to ty. Czułeś na sobie presję?
— Presję? Nie, raczej nie. Od dłuższego czasu staram się już nie poddawać uczuciu, że "coś muszę". Tak naprawdę to w miniony weekend w ogóle miało mnie nie być w Szczytnie, bo z resztą mojego nowego teamu (Muay Running Team - przyp. K. K.) miałem biegać po Karkonoszach. Ale skoro już zatrzymały mnie na Mazurach sprawy formalne... To była to doskonała okazja, by zrobić mocny trening na własnym podwórku. I właśnie tak do tego podszedłem: trening plus piękna akcja charytatywna.

— Wystartowałeś równo o 6. Skończyłeś jako jeden z ostatnich. Impreza wyglądała więc trochę na zasadzie "pobiegajmy z Kotem". Odnotowywałeś te "zmiany warty" czy po prostu "leciałeś swoje"?
— Myślę, że bliżej było mi do tego drugiego. "Leciałem swoje", bo miałem konkretny plan do zrealizowania. Nie oznacza to jednak, że na różnych etapach biegu nie dołączali do mnie - na dłuższą lub krótszą chwilę - inni biegacze. Była więc okazja by pogadać, wspierać się i motywować wzajemnie na trasie.

— Przejdźmy do wyniku. Rekord, 26 okrążeń. Czujesz, że to był tego dnia szczyt tTwoich możliwości czy jednak zostawiłeś sobie jakieś rezerwy?
— Wydaje mi się, że jeśli rozłożyłbym tylko trochę lepiej siły, to mógłbym przebiec jeszcze przynajmniej kilka kilometrów więcej. Założenie było jednak takie, by przez pierwsze 6 godzin biec bardzo mocno, a pozostałe 6 już na spokojnie, bardziej rekreacyjnie. Tak też to zrealizowałem. Inną kwestią był niemal sztormowy wiatr, który szalał nad jeziorem. Jeśli ktoś myślał o rekordach życiowych, to z pewnością warunki nie ułatwiały mu zadania.

— Tak obiektywnie... Ile km było tego dnia w twoim zasięgu?
— Nie lubię rozważań na zasadzie "co by było gdyby". Myślę jednak, że te 130 km było spokojnie w moim zasięgu.

— Liczące ponad 100 km biegi to dla Ciebie nic nowego. Z reguły jednak biegasz po górach, albo - przynajmniej - po zróżnicowanych trasach. Na ile kłopotliwe okazało się bieganie przez 12 godzin w kółko?
— To fakt, uwielbiam biegać w terenie, szczególnie w górach. Mieszkamy jednak na dość "płaskich" Mazurach, więc na co dzień trenuję głównie właśnie w takich warunkach. Często także właśnie na tej pętli wokół jeziora. Dla wielu biegaczy takie niewielkie "kółka" są przeszkodą, jednak mi nie sprawia to chyba aż tak wielkiego problemu. Bez względu na rodzaj trasy, przy bieganiu długodystansowym kluczową rolę odgrywa mocna głowa. A to uważam za jeden z moich atutów.

— Przez lata reprezentowałeś klub Jurund, ostatnio zmieniłeś barwy na bardziej "profesjonalne". Czujesz się dalej częścią tej ekipy? I z drugiej strony - czy inni wciąż traktują cię jak "swojego"?
— Przejście do Muay Running Team to pewna szansa, z której po prostu nie mogłem nie skorzystać. Trochę inny poziom możliwości. Kontakty nie tylko z szerszym gronem potencjalnych sponsorów, ale i z kilkoma czołowymi zawodnikami w Polsce, wespół z którymi mogę wypracowywać jeszcze lepsze wyniki. Nie oznacza to jednak, że zerwałem kontakty z Jurundem. Wręcz przeciwnie. Wciąż właściwie jestem członkiem klubu, nadal często biegamy razem... i tak chciałbym być postrzegany przez resztę klubowiczów.

— Pomijając barwy klubowe. Jako uczestnik, jak oceniasz tegoroczną edycję mistrzostw? Co zagrało jak należy, co do poprawki za rok?
— Z mojego punktu widzenia wszyscy spisali się rewelacyjnie. KB Jurund znów pokazał klasę jako jednoczesny organizator zawodów i akcji charytatywnej. Świetną pracę wykonali też wolontariusze z Zespołu Szkół nr 2 w Szczytnie, pod kierunkiem niezastąpionego Bartka Kojro. Naprawdę wielkie brawa, zwłaszcza za czujność przy doglądaniu punktów odżywczych. Słabym punktem okazała się w tym roku pogoda... ale na nią nikt naturalnie nie ma wpływu.

— Biegi (w różnych odsłonach) zaczynają brać górę w szczycieńskim sporcie. Jak to się stało, że akurat w Szczytnie ludzie aż tak bardzo nakręcili się na tę dyscyplinę?
— Człowiek jest po prostu istotą stworzoną do ruchu i aktywności fizycznej. Dodatkowo ma jeszcze instynkt samodoskonalenia się i rywalizacji, zatem chęć uczestnictwa w wydarzeniach sportowych nie powinna nikogo dziwić. Na naszych terenach niestety wciąż brakuje prawdziwie porządnej infrastruktury sportowej. Myślę, że jest to jeden z powodów popularności biegania, które jest w końcu jedną z najprostszych form aktywności. By zacząć rozwijać się w tym sporcie nie trzeba drogiego sprzętu. Na podstawowym poziomie wystarczy to, co większość z nas i tak ma w domach. Inną kwestią jest fakt, że dysponujemy świetnymi, prężnie działającymi klubami. Dla przykładu np. wspomniany KB Jurund czy morsy #Reset. Oddzielnie wykonują świetną robotę, a gdy łączą siły... Sukces jest murowany.

— Kiedy i gdzie spodziewać się ciebie teraz na starcie?
— Najbliższy start planuję 6-7 kwietnia, czyli na mistrzostwach Polski w biegu 24-godzinnym. Innym z tegorocznych priorytetów jest lipcowy Bieg 7 Szczytów, w którym do pokonania będę miał ok. 240-kilometrową, górską trasę. Wyzwań będzie na pewno więcej, wszystko zależy jednak od zdrowia i możliwości organizacyjnych.

Łowcy kilometrów ze Szczytna, do czego nas przyzwyczaili, nie ograniczają się naturalnie do występów "u siebie". W ten też sposób świetny występ odnotowała 17 marca Julia Nowowiejska, która zmierzyła się z blisko 6,5-tysięcznym tłumem rywali podczas półmaratonu w Gdyni. Nasza reprezentantka linię mety minęła po 1 godzinie, 42 minutach i 11 sekundach, co dało jej 1375. miejsce w kategorii OPEN i 96. lokatę w klasyfikacji pań.

Obrazek w tresci

Barwy Jurunda Szczytno widoczne nawet w... Jerozolimie! fot. archiwum prywatne

Najdalej w miniony weekend wybrał się jednak Cezary Zbrzeźny. Uzbrojony w klubową koszulkę Jurunda zawodnik - nim usłyszał 15 marca sygnał do rozpoczęcia maratonu - musiał pokonać wcześniej ok. 4 tys. km dzielące Szczytno i... Jerozolimę. Wraz z nim na starcie zameldowało się przeszło 1500 biegaczy (ok. 50 z Polski). Również i w Izraelu warunki panujące na trasie nie rozpieszczały. — To był prawdziwe roller coaster — podsumował Cezary Zbrzeźny, który z wynikiem 3 godzin i 16 minut uplasował się na bardzo wysokim, 37. miejscu w klasyfikacji generalnej. W biało-czerwonej stawce zgarnął natomiast srebro.


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5