Dalszy ciąg historii kobiety, która musiała oddać córkę do adopcji. "Cieszę się, że mnie odnalazłaś, mamo"

2018-04-20 19:05:21(ost. akt: 2018-05-26 15:06:15)

Autor zdjęcia: Arch. prywatne

Oto kolejny rozdział historii matki i córki, które spotkały się po 47 latach rozłąki. — Nie każdemu jest dane mieć dwie mamy — mówi pani Barbara, biologiczna córka pani Danuty. — Wszystko w naszym życiu dzieje się "po coś". Moje życie też ktoś tak zaplanował. Jestem szczęśliwa, że odnalazłaś mnie Mamo!
Basia ma 48 lat, wspaniałego męża i dwóch dorosłych synów. Przez wiele lat zastanawiała się, kim jest jej prawdziwa matka. Nie szukała jej, bo rodzice adopcyjni byli dla niej nie tylko matką i ojcem, ale też przyjaciółmi, na których mogła zawsze polegać. Byli przy niej w chwilach smutku i radości, opatrywali rany, śpiewali kołysanki do snu. Pomagali stawiać pierwsze kroki, kibicowali na szkolnych konkursach, a potem w dorosłym życiu. Ocierali jej łzy wzruszenia w dniu ślubu, i w czasie narodzin dzieci. Byli zawsze... Pani Barbara mówi o nich, że to nie ludzie, a anioły o wrażliwej duszy.

— Miłość jaką otrzymałam od rodziców była tak ogromna, że wiele koleżanek mi zawsze zazdrościło — opowiada kobieta. — Zawsze mieli czas dla mnie, poświęcali mi tak wiele uwagi, zawsze gotowi nieść pomoc, doradzić, wytłumaczyć. Na każdym przedstawieniu mama albo tato pojawiali się, by zobaczyć swoją córeczkę. Często mówili do mnie nie po imieniu, a nazywali mnie "nasze szczęście". Wspaniałe miałam dzieciństwo i młodość. Jeździliśmy na wycieczki po Polsce i za granicę. Uwielbiałam nasze długie wieczorne rozmowy i dyskusje. W naszym domu zawsze czuć było miłość i szczęście.
Po ukończeniu szkoły podstawowej postanowiła pójść na studia nauczycielskie. Potem podjęła pracę w szkole podstawowej, bo — jak mówi — lubiła kontakt z dziećmi.

— Chyba zawsze brakowało mi rodzeństwa, dlatego w domu często odwiedzały mnie koleżanki. Kiedyś zapytałam mamę dlaczego nie mam rodzeństwa ale ona zawsze odpowiadała, że tylko mnie zesłał im Bóg — wspomina. — Kiedy miałam już 18 lat rodzice wyznali mi, ze zostałam adoptowana. Powiedzieli, że moja mama nie miała warunków, żeby mnie wychować. Mówili, żebym nie miała do niej żalu, bo zrobiła najpiękniejszą rzecz na świecie — pozwoliła, że oni — samotni ludzie otrzymali największy skarb, czyli mnie. Mama zawsze widziała dobro w innych ludziach i tego samego nauczyła mnie. Każdemu przecież należy się szansa na poprawę.

W wieku 24 lat pani Barbara poznała przyszłego męża Rafała. Pobrali się dwa lata później i zamieszkali z rodzicami. Na świat przyszło dwóch synów, którymi opiekowali się dziadkowie — rodzice Basi. Rodzinne szczęście kwitło.

— Pamiętam jak w święta Bożego Narodzenia w 2007 roku mama uroniła łzę i powiedziała, że jest tak szczęśliwa, że ma nas — wspomina pani Barbara. — Jak się później okazało to były nasze ostatnie wspólne święta. Rak zaatakował... Mama zmarła cichutko tak jak żyła... trzymając mnie za rękę odeszła z uśmiechem na ustach. Nie umiałam się długo pogodzić z jej śmiercią, ale był jeszcze tata, który załamał się kompletnie. Tak, jak kiedyś rodzice przy mnie, tak ja, w tych trudnych chwilach nie odstępowałam taty na krok.

Basia przyznaje, że po śmierci adopcyjnej mamy coraz częściej zastanawiała się kim jest jej biologiczna matka i dlaczego ją oddała. Nie miała żalu... Będąc matką podejrzewała, że musiała to być trudna decyzja. Zwierzyła się z tych myśli ojcu. On opowiedział jej, o przyjeździe biologicznej matki.

— Tata mówił, że bali się, że kiedyś ona przyjedzie i mnie zabierze. Kochali mnie tak bardzo i nie wyobrażali sobie życia beze mnie — opowiada pani Barbara. — Powiedział, że prosili panią Danusię, żeby nie burzyła ich życia i życia dziecka, które kiedyś im oddała. Tata zapytał mnie, czy chcę odnaleźć swoją biologiczną matkę. Długo myślałam o tym, ale postanowiłam zostawić to tak jak było. Byłam pewna, że to Bóg kieruje naszym losem i jeśli zaplanował, że kiedyś się spotkam z prawdziwą mamą to wcześniej czy później to nastąpi.

W 2012 roku tata pani Basi zmarł nagle na zawał. Wszyscy to bardzo przeżyli, a najbardziej ona. I choć mąż i synowie starali się zapełnić tę pustkę po stracie rodziców to w sercu kobiety wciąż był smutek.

— Jakoś nie potrafiłam dojść do siebie. Straciłam tak ważne w moim życiu osoby, zostałam sama — mówi pani Barbara. — Żeby nie wpaść w depresję postanowiłam, że zostanę wolontariuszem i w szpitalu będę odwiedzać chore i starsze osoby. To zajęcie całkowicie wypełniło pustkę w moim sercu. To ile razy patrzę na ból tych cierpiących osób sprawia, że przestałam myśleć o sobie w kategoriach nieszczęśliwej czy samotnej. Bo co ma powiedzieć staruszka, którą dzieci oddały na święta do szpitala, żeby nie przeszkadzała im w świątecznym przyjęciu. Albo schorowany ojciec, którego dzieci się brzydzą, bo załatwia się pod siebie? Ci ludzie całe życie pracowali dla dzieci i wnuków, a teraz nie ma dla nich miejsca w domu, wyrzuca się ich jak niepotrzebne meble... Straszne! Cieszę się, że w tych trudnych chwilach mogę dać tym osobom choć promyk szczęścia swoją obecnością. Dlatego kiedy brat zadzwonił do mnie i rozmawiałam też z biologiczną mamą, postanowiłam dać sobie i im szansę na poznanie.

Jak przyznaje kobieta to synowie i mąż wciąż namawiali ją na spotkanie z rodziną. Często rozmawiali przez telefon, wymieniali się meilami, jednak jakoś trudno było jej podjąć decyzję o wizycie.

— Jakiś tydzień przed świętami zaczęliśmy się zastanawiać co kupić, co upiec na święta i wtedy syn powiedział mi, że ma dość takich smutnych świąt spędzonych w czteroosobowym składzie. To był impuls — opowiada pani Barbara. — Zadzwoniłam do siostry, a ona mówi, że właśnie miała dzwonić i zaprosić nas na święta. Postanowiliśmy pojechać. Całą drogę milczeliśmy i każdy przeżywał to na swój sposób. I kiedy zobaczyłam swoje rodzeństwo i mamę wiedziałam już, że to była dobra decyzja. Czasu nie da się cofnąć, ale przed nami jeszcze wiele spotkań i rozmów. I tak sobie myślę, że nie każdy może mieć dwie wspaniałe mamy. Mnie to spotkało i wierzę, że wszystko w naszym życiu dzieje się "po coś". Jestem szczęśliwa, że odnalazłaś mnie Mamo!

Joanna Karzyńska

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. observer #2488796 | 88.156.*.* 21 kwi 2018 19:29

    Nie wierzę w ani jedno napisane słowo. To się kupy nie trzyma... Grafomania.

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-1) odpowiedz na ten komentarz

  2. e #2488363 | 2.200.*.* 20 kwi 2018 22:23

    Tylko dobrzy ludzie moga miec takie szczescie, ale zeby byc dobrym czlowiekiem, trzeba miec dobre dziecimstwo, i nie chodzi tu o dobra materialne ale o "zdrowa milosc rodzicielska" Zycze duzo radosci i szczescia calej rodzinie.

    Ocena komentarza: warty uwagi (9) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5