Dziki, Jurund, Śledź i mrożone pomarańcze

2018-03-03 07:28:39(ost. akt: 2018-03-03 07:31:11)

Autor zdjęcia: Michał Jadeszko

ULTAMARATON/// Przeszło 130 śmiałków stawiło się 24 lutego w Supraślu (k. Białegostoku), by rywalizować w trudnym, 80-kilometrowym Ultra Śledziu. Wśród biegaczy z całej Polski nie zabrakło i 2 duetów ze Szczytna. Do mety dotarł jeden.
Zadania reprezentowania naszego powiatu podjęli się w sobotę Bartosz Kojro ("Biegam dla chorej Julki Buczko") i Józef Zdunek (prezes Jurund Szczytno), a także Michał Jadeszko i Robert Łachacz ("Warmińsko-Mazurskie Dziki"). Niewielki Supraśl zaczął jednak wypełniać się sportowcami już dzień wcześniej.

- Po przyjeździe w piątek, ok. 18.30 odebraliśmy pakiety, a następnie udaliśmy się do szkoły, gdzie czekał nas darmowy nocleg. Przez całą noc trudno było zasnąć, emocje buzowały. "Pobudkę" mieliśmy o 4:45 - mówi Bartosz Kojro.

Jak się okazało, wielkich emocji - nie do końca pozytywnych - nie brakowało już od samego początku. 10 minut przed startem nasi zawodnicy zorientowali się, że nie dysponują kompletem numerów startowych, po które musieli się wracać. Ostatecznie jednak udało im się wyruszyć niemal zgodnie z planem. Miało to być zresztą ich najmniejsze tego dnia zmartwienie. Pierwszy kilometr wiódł ulicami Supraśla. I dopiero wówczas, po paru minutach walki, zaczęły się schody.

- Blisko 15. kilometra zapytałem Józka czy nie chciałby się napić wody. Wyciągnąłem bukłak i okazało się, że... zamarzła, i to mimo osłony przed zimnem, rurka doprowadzająca wodę z bukłaka. Pojawiły się nerwy, bo zacząłem się zastanawiać po co targałem przez ten cały dystans dodatkowe kilogramy, z których nawet nie będę mógł skorzystać - wspomina Bartosz Kojro.

- "Zamarzło" było zresztą jednym z najczęstszych tego dnia słów w użyciu. Prowiant, jak np. pomarańcze czy żele energetyczne, musieliśmy dosłownie rozmrażać podczas postojów w punktach żywieniowych, gdzie płonęły ogniska - dodaje popularny "Narvany", który kolejny psychiczny cios otrzymał, gdy niewiele później zgubił dowód osobisty (ostatecznie został znaleziony przez innych uczestników).

Każdy kolejny kilometr stanowił w tych mroźnych warunkach prawdziwą "próbę charakteru". W chwilach zwątpienia - jak przekonują biegacze - siłę dodawał im gorący doping pokaźnej grupy znajomych, na czele z Rafałem Kotem ze Szczytna (obecnie jeden z najlepszych ultramaratończyków górskich w Polsce).

- Blisko 27. kilometra spotkaliśmy na trasie znajome "Dziki". Chłopaki nie mieli dobrych informacji: Michałowi coraz mocniej dawała się we znaki nabyta wcześniej kontuzja kolana. Wspólnie z Robertem podjęli ważną, choć trudną decyzję o wycofaniu z dalszej walki. Dobiegli jeszcze, nieco luźniej, do punktu na 39. km, ale niestety dalej już szli do mety szlakiem trasy 50-kilometrowej. Łącznie wyszło im 62 km. Szczerze? Bardzo mądra decyzja, zdrowie jest najważniejsze - przyznaje duet Kojro-Zdunek.

W stawce pozostała więc ostatnia dwójka ze Szczytna. A najtrudniejsze miało wciąż nadejść. Zgodnie z oczekiwaniami, organizatorzy nie mieli litości i od 68. kilometra rozpoczął się 7-kilometrowy odcinek przez drogę (nie)typowo leśną.

- Co chwilę powalone drzewa, krzaki... Brak jakiejkolwiek ingerencji człowieka, ponieważ był to teren Puszczy Knyszyńskiej. Droga niemal nie nadawała się do biegania. Kompletnie rozbawiła mnie jednak... skacząca tuż obok po śniegu myszka. Sytuacja naładowała mnie pozytywną energią, którą mogłem podzielić się z Józkiem. Limit czasowy nas gonił, ale ostatecznie udało nam się dotrzeć cało do mety - podsumowuje Bartosz Kojro, który z Józefem Zdunkiem minął linię końcową dokładnie po 11 godzinach, 57 minutach i 25 sekundach. Rezultat zapewnił im stosunkowo wysokie, 94. i 95. miejsce w klasyfikacji OPEN.

kk

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5