Górska Zamieć kontra Jurund

2018-02-02 09:00:00(ost. akt: 2018-02-02 13:54:07)

Autor zdjęcia: archiwum klubu

Dwuosobowa ekipa Jurunda Szczytno postanowiła w zeszły weekend rzucić wyzwanie Skrzycznemu - najwyższemu szczytowi Beskidu Śląskiego. Wszystko za sprawą słynnego górskiego ultramaratonu: 24-godzinnej Zamieci. Jaki efekt?
Stwierdzenie, że szczyt został zdobyty, byłoby potężnym niedopowiedzeniem. Blisko 14-kilometrową pętlę (ok.900 m przewyższenia) reprezentanci naszego powiatu pokonali bowiem aż 15-krotnie. Jednym ze śmiałków był nie kto inny, a sam prezes szczycieńskiego klubu - Józef Zdunek.

- Nie nastawiałem się na spektakularny wynik, bo w zasadzie startowałem z niezaleczoną jeszcze kontuzją nogi - przyznaje głównodowodzący Jurunda. - Zaczęliśmy biec w samo południe. Początkowo planowałem po prostu ukończyć choć jedną pętlę. Biegło mi się jednak nadspodziewanie dobrze, więc przesuwałem wyznaczony wcześniej cel. 3 kółka uznałem za dobry wynik, gdy kończyłem 4 - było świetnie. Ostatecznie zakończyłem bieg na 5 okrążeniach, po których byłem zupełnie "uchachany". Sił nie brakowało, tak jak i czasu, bo było nieco po trzeciej w nocy. Nie chciałem jednak przedobrzyć, uważałem na nogę - dodaje Józef Zdunek.

Zawodnikiem, z którym wiązano jednak największe nadzieje medalowe, był doskonale znany w Szczytnie Rafał Kot. I słusznie, bo gdy większość zbierała się już do zejścia z trasy, popularny "Góral z Mazur" zaczynał się dopiero rozkręcać. Łatwo jednak nie było. Bo warto przypomnieć, że nasz ultramaratończyk ledwie kilka dni wcześniej sięgnął po złoto Everest Run, podczas którego 102 razy wbiegł na 41. piętro warszawskiego hotelu.

- Oczywiście było ryzyko, że dwa biegi 24-godzinne zrobione "na maxa" w ciągu tygodnia będą miały duży wpływ na wynik. I tak się oczywiście stało. Pierwsze dwie pętle biegło mi się super. Później odezwał się mięsień przypiszczelowy, z którym mam problem od jakiegoś czasu. A na kolejnych okrążeniach doświadczyłem takich spadków energetycznych, jakie jeszcze nigdy mi się nie zdarzały - mówi Rafał Kot.

- Nie myślałem o konkretnym wyniku, choć mówiło się od kilku dni, że trasa ma być rekordowo szybka. Znam jednak Skrzyczne na tyle, by wiedzieć, że warunki potrafią zmienić się tam całkowicie w ciągu ledwie kilku godzin. Śnieżyca, huraganowy wiatr na grani, odwilż w dzień i lodowisko w nocy... Po prostu uroki Zamieci 24H - kontynuuje szczytnianin.

Najtrudniejsze okazały się dwa ostatnie okrążenia. Po 9 pętlach nasz biegacz był pewien, że ów wynik wystarczy, by stanąć na podium. Wyszło jednak zupełnie inaczej.

- Okazało się, że muszę pokonać jeszcze jedno okrążenie, by być w pierwszej trójce. Byłem totalnie wykończony. W pewnych momentach w zasadzie nie kontrolowałem nóg, stopy miałem całe poobijane i w odciskach... Ale na zawodach walczy się do samego końca - mówi jeden z najlepszych ultramaratończyków górskich w Polsce, który ostatecznie sięgnął po w pełni zasłużony brązowy medal i... Nawiązującą do tytułowej Zamieci, "honorową" miotłę.

- Najbardziej zaskoczył mnie Dawid Studencki, który biegł cały czas w okolicy 4. miejsca, by wskoczyć ostatecznie na 2. lokatę. Wiedziałem, że Daniel Gajos (tegoroczny zwycięzca Zamieci) jest mocny. Znamy się doskonale z innych biegów. Wielu oczekiwało, że stoczymy walkę o zwycięstwo. W zeszłym roku był trzeci, a ja triumfowałem. W tym roku zamieniliśmy się miejscami, ale jeszcze nie raz z nim powalczę - podsumowuje Rafał Kot, który na regenerację zamierza przeznaczyć ledwie kilka dni. Jak sam przekonuje, musi wznowić treningi, bo 24 lutego planuje zmierzyć się na Podlasiu z 80-kilometrowym Ultra Śledziem.

Kamil Kierzkowski

Czytaj e-wydanie

Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5