Uczy pływać już od 16 lat. Jego podopieczni zdobyli tysiące medali

2016-12-29 15:11:29(ost. akt: 2017-01-13 15:18:29)
Zawodnicy "Płetwala" po raz kolejny dumą naszego powiatu

Zawodnicy "Płetwala" po raz kolejny dumą naszego powiatu

Autor zdjęcia: Małgorzata Dymerska

— Woda wymaga szacunku. Dla tych, którzy to rozumieją, może dać mnóstwo zabawy i satysfakcji. Ci, którzy ją lekceważą, sami prowokują niebezpieczne sytuacje - mówi Sławomir Szczerbal, trener klubu Płetwal Szczytno, a jednocześnie główny organizator niedawnego, pływackiego Grand Prix, które ściągnęło do Olsztyna blisko tysiąc zawodników z Polski i zagranicy.
— Lada chwila koniec roku. To czas podsumowań. Liczył Pan ile trofeów udało się wywalczyć w 2016 Pana podopiecznym?
— Powiem szczerze, że nawet nie liczyłem. A chyba powinienem, bo było tego sporo w tym roku. Startowaliśmy w ponad dwudziestu imprezach, za każdym razem przywoziliśmy ze sobą cenne trofea... Gdybym miał podać jednak jakąś liczbę, to byłoby to na pewno wyraźnie ponad 200.

— Przyznaję: jak na niewielkie Szczytno - to dość kosmiczny wynik.
— Nieskromnie powiem, że też mi się tak wydaje. Trzeba w końcu brać pod uwagę populację miasta, odnieść to do liczby trenujących... Z Olsztynem, Warszawą czy Krakowem oczywiście trudno się mierzyć, bo za każdym razem wystawiają na mistrzostwach kilkakrotnie więcej reprezentantów. Jednak jak na tak małe miasteczko - mamy bardzo dużo zawodników, którzy co imprezę sięgają po złote medale. Z tego co często widzę, małe kluby mają z reguły 1-3 pływaków, którzy potrafią realnie, systematycznie celować w podium. U nas z tym problemu nie ma, a w dodatku jest coraz lepiej. Bardzo dużo wniósł szeroki nabór, który postanowiłem zorganizować 5 lat temu. Wtedy były wątpliwości, ale teraz są tego świetne rezultaty. Część zawodników odchodzi, część nie interesuje bardziej profesjonalne pływanie, ale ci, którzy zostaną... To są właśnie te perełki, które zdobywają dla Szczytna medale.

— Na dobry rezultat składa się m.in. zainicjowana przez Pana Szkolna Liga Pływacka.
— Z tą inicjatywą - jeśli dobrze liczę - wyszedłem już 13 lat temu. Chciałem zwiększyć liczbę startów u naszych zawodników. Oczywiście można było co chwilę jeździć po Polsce, ale to wszystko koszta, bo wyjazdy potrafią pochłaniać bardzo dużo pieniędzy i czasu. Po rozpoczęciu ligi - ten problem udało się w jakimś stopniu rozwiązać. Cykliczne turnieje nie tylko zachęciły dzieciaki do pływania, podniosły poziom ich umiejętności i dały dodatkową motywację, ale cały czas oswajały również z samą rywalizacją. Naturalnie nie przestaliśmy startować w innych turniejach w Polsce. Ale dzięki naszym lokalnym "mistrzostwom" - szczycieńscy pływacy byli np. dużo bardziej odporni na stres. Walcząc cały czas z innymi o medale, później - nawet na najbardziej prestiżowych, ogólnopolskich turniejach - nie odczuwały już takiego strachu, dzięki czemu mogły skupić się np. na technicznym pływaniu. Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że był to strzał w dziesiątkę dla pływackiej strony Szczytna.

— Ile lat mają najmłodsi adepci, których szkolicie?
— Czasem są wyjątki, ale z reguły naukę początkową zaczynamy od 5 roku życia.

— Co sprawia największą trudność w trenowaniu takiego malucha?
— Przede wszystkim dyscyplina i dotarcie z prostą informacją. Takie dzieci muszą mieć nie tylko zaufanie do trenera, ale i ogromny szacunek do wody, bo z nią nie ma żartów. Zwłaszcza, gdy są szkolone od zera i potrafią jeszcze niewiele. To największe wyzwanie dla instruktora, wszystko musi przebiegać sprawnie. Wręcz na gwizdek. Wtedy wszystko idzie znacznie szybciej i jest bezpieczniej. Dzieci potrafią mieć swoje charakterki: jeśli się w którymś momencie machnie ręką, to później już nie sposób nad nimi zapanować. Mamy jednak swoje sposoby. Wiadomo, że na początku najłatwiej wzbudzić ich ciekawość do pływania przez zabawę, przy której oswajają się z wodą.

— Ile średnio trwa taki trening "od zera" do adepta, który potrafi pływać na tyle, by nie było strachu zostawić go samego w wodzie?
— Pięciolatkowi wystarczy z reguły, przy grupie 15-osobowej, około pół roku. A przynajmniej tyle wynosi to u nas w klubie, bo wiem, że bywają "szkoły pływania", w których i po 2-3 latach dzieci nie potrafią pływać prawidłowo choćby jednym stylem. Bardzo dużo zależy od samej kadry szkoleniowej, ale niestety i od predyspozycji. Niektórzy mają naturalną lekkość w pływaniu, wrodzoną koordynację. Jesteśmy jednak w stanie poradzić sobie z każdym przypadkiem, choć czasem może wymagać to odrobinę więcej czasu.

— Nauczyciel pływania to profesja, która wymaga specjalnego zaufania. Dziecko może się w końcu utopić. Ile potrzeba rodzicom, by przekonali się, że ich maluchom nie dzieje się krzywda?
— Z reguły po kilku zajęciach widzą sami, że nie ma czym się martwić. To jednak normalne, że niektórzy czasem obawiają się bardziej. Przychodzą, siedzą parę metrów obok, niemal w samej wodzie. Oczywiście pozwalamy na to, ale tylko przez kilka, góra kilkanaście lekcji. Później już uprzejmie prosimy, by usiedli gdzieś dalej i dali się dzieciom skoncentrować. Najmłodszych bardzo łatwo rozkojarzyć taką obecnością. Zaraz pojawiają się sytuacje w stylu: "Mamusiu! Halo! Zobacz, zobacz!". To potrafi wywołać szczery uśmiech na twarzy, przyznaję. Ale - z perspektywy 16 lat, w ciągu których trenowałem dzieciaki - mogę stwierdzić, że jest to wyraźnie niekorzystne dla samego szkolenia.

— Szesnaście lat. Sporo. Zdarzyła się w tym czasie jakaś niebezpieczna sytuacja? Co roku w końcu na basenie pojawia się mnóstwo nowych twarzy...
— Chyba tylko jedna, parę lat temu. W momencie, gdy jedno z dzieci wykonywało skok, zauważyło - już lecąc - że niemal pod nim znajduje się inne dziecko. Starało się "skręcić" w powietrzu... i w pewnym sensie się to udało, bo chłopak nie spadł na kolegę. Uderzył jednak głową w linę między torami, co zaowocowało urazem kręgosłupa w odcinku szyjnym. Na szczęście nic naprawdę poważnego się nie stało, bo miał bardzo dobrze umięśnioną szyję. Ratownik medyczny i pielęgniarka bardzo szybko udzielili mu pomocy, został błyskawicznie przewieziony na pogotowie. Możliwość niekorzystnego zbiegu okoliczności istnieje jednak wszędzie - nawet spacerując po chodniku. Dlatego też od samego początku szkolenia wpajamy zasadę, że każdy musi mieć szacunek do wody i stosować się do zasad obowiązujących na basenie.

— Tyle mówimy o najmłodszych... A kiedy Pan sam nauczył się pływać?
— Miałem około 4 lat. Nie miałem żadnego trenera, podstaw uczyłem się sam, choć wtedy niewiele miało to wspólnego z rzetelnym, technicznym pływaniem. Przez całe dzieciństwo mieszkałem jednak ledwie kilkanaście metrów od jeziora. Już od najmłodszych lat bardzo lubiłem kontakt z wodą, pływanie przyszło mi dość naturalnie. Choć mieszkanie przy plaży miejskiej nie jest oczywiście gwarancją szybkiej nauki pływania. Miałem wtedy kilku sąsiadów w podobnym mi wieku, którzy - po tych kilkudziesięciu latach - nie potrafią pływać do tej pory.

— Przejdźmy do ostatniego wielkiego turnieju, w którym wzięliście udział: Grand Prix Warmii i Mazur w Olsztynie.
— Impreza, z tego co rozmawiałem z innymi trenerami, okazała się prawdziwym sukcesem. Frekwencja dużo lepsza niż na samych Mistrzostwach Polski. Prawie tysiąc zawodników z 56 klubów. Nie tylko z naszego kraju, ale i z Litwy, Łotwy, Rosji...

— Najbardziej zdziwiło mnie jednak to, że głównym organizatorem był właśnie... Pan. Zapytam wprost: jakim cudem? Ani to Wasz klubowy basen, ani nawet Wasze miasto...
— Po prostu: wysłałem swoją ofertę do Ministerstwa Sportu i Turystyki. Opisałem plan wymyślonej przeze mnie dużej imprezy, która przyciągnęłaby solidną liczbę zawodników. Od samego początku zakładałem jej ulokowanie w Olsztynie: to jedyny basen w województwie, który mógłby pomieścić taką ilość zawodników. Projekt się spodobał, został zaakceptowany. I bardzo dobrze, bo w północnej Polsce - poza mistrzostwami krajowymi - nie było wcześniej tego typu imprez. Zorganizowaliśmy Grand Prix, a jego sukces sprawił, że istnieją bardzo duże szanse na to, że będzie to już impreza cykliczna.

— Nie bał się Pan takiej odpowiedzialności?

— Nie, raczej nie. Imprezy pływackie organizuję już od dawna. Przykład? Mistrzostwa Służb Mundurowych - 16 lat z rzędu.

— Trenerów i pływaków u nas nie brak: Olsztyn, Gdańsk, Elbląg... Czemu za taką robotę musiał wziąć się ktoś z niewielkiego Szczytna?
— Trudno powiedzieć. Może chodzi o to, że po prostu nie było osoby, która chciałaby zająć się czymś takim dodatkowo, poza swoimi obowiązkami. Mi trudno usiedzieć w miejscu. Poza tym - nie ukrywam - dzięki temu zyskaliśmy na tym finansowo jako klub. Płetwal Szczytno po Grand Prix dysponuje nadprogramowymi środkami, dzięki którym będziemy mogli dofinansować np. obozy szkoleniowe czy sprzęt.

— Macie już plany pływackie na przyszły rok?
— Zawodów, na które się wybieramy, jest mnóstwo. Z takich poważniejszych jednak należałoby na pewno wspomnieć Mistrzostwa Polski: pierwsze odbędą się w marcu. W czerwcu będziemy mieli obóz pływacki, po którym dzieciaki od razu trafią na letnią edycję mistrzostw krajowych - wówczas już na długim basenie. Mniejszych imprez będzie jednak - a przynajmniej takie mamy plany - znacznie, znacznie więcej.

— Tyle o sukcesach. By nie było za słodko: jakie problemy ma "Płetwal"?
— (śmiech) Problemy są zawsze. Najbardziej odczuwalny dla nas to ten, że brakuje nam miejsca na basenie. Szczególnie dla zawodników: powinni trenować dłużej, mieć więcej torów. Ponad 60 osobom musiałem w tym roku odmówić, choć i tak przyjąłem łącznie ok. 130. Basen jest kompletnie obłożony. Potrzebna jest w Szczytnie druga pływalnia - z rozbudowaną częścią rekreacyjną. Obecnie mnóstwo ludzi - przez brak miejsca - jeździ specjalnie do Olsztyna, Mikołajek... Chciałbym, by mieli możliwość pływania w naszym mieście.

— Zbliżając się ku końcowi... - kilka godzin i Sylwestra. Ma Pan jakieś specjalne plany? Może basen?
— Nie, nie tym razem (śmiech). Ten czas spędzę w domu. Z dziećmi, wnuczkami.

Rozmawiał: Kamil Kierzkowski

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5