17-latka, która sięgnęła po brąz Mistrzostw Świata

2016-12-19 07:34:11(ost. akt: 2016-12-19 07:39:22)

Autor zdjęcia: Archiwum SKKK

- W czasie świąt nie będzie zbyt wiele czasu na odpoczynek. Z trenerem przygotowujemy się już do eliminacji Mistrzostw Europy - przyznaje Julia Kędzierska ze Szczycieńskiego Klubu Kyokushin Karate, która 4 grudnia stanęła na 3. stopniu podium podczas rozgrywanych w bułgarskiej Warnie Mistrzostw Świata Juniorów KWU.
— Pytanie podstawowe. Ile lat trzeba trenować, by - tak jak Ty - sięgnąć po brązowy medal mistrzostw świata?
— Na pewno trzeba trenować systematycznie. Trenuję praktycznie codziennie, a czasem nawet dwa razy w ciągu dnia , co daje wówczas łącznie około 3 godzin ćwiczeń. Muszę jednak przyznać, że przygodę z karate zaczęłam w zasadzie dość niedawno, bo 5 lat temu.

— Pamiętasz pierwszy trening? Jak trafiłaś na salę?
— Było to jeszcze w podstawówce. Pamiętam, że zobaczyłam plakat i koniecznie chciałam pójść na trening, by zobaczyć jak to wszystko wygląda. Tak z czystej ciekawości. Idąc na salę nie byłam świadoma, że akurat o tej porze na sali zajęcia ma grupa zaawansowana, jednak zostałam. Było bardzo, bardzo trudno, lecz mnie to nie zniechęciło. Wręcz przeciwnie. Spodobało mi się, więc zostałam i trenuję do dziś w Szczycieńskim Klubie Kyokushin Karate.

— Karate to dość konfrontacyjna dyscyplina. Wielu by powiedziało, że to raczej domena facetów, nie kobiet...
— ...to dość częsty pogląd, nierzadko się z tym spotykam. Ludziom wydaje się z reguły, że jeśli pojawiają się kopnięcia, ciosy na głowę - to sport musi być zarezerwowany dla mężczyzn. Myślę, że nie mają racji. Jest to wyraźnie widoczne nie tylko podczas treningów, ale i na różnego rodzaju turniejach, gdzie z każdym rokiem pojawia się coraz więcej dziewczyn. Karate daje kobietom też więcej pewności - w sytuacji zagrożenia mają więcej szans na to, że zdołają się obronić.

— Zaczynając miałaś 12 lat. Rodzina nie miała oporów przed tym, byś zajęła się sportami walki? Jeszcze niedawno 12-latki kojarzone były raczej z grą "w gumę" pod blokiem, niż z walką na ringu czy macie.
— Nie, rodzina nie miała raczej nic przeciwko. Oczywiście na początku były obawy, zwłaszcza ze strony dziadków. Dość szybko się chyba jednak do tego przekonali. Chcą, bym robiła to co lubię i realizowała się w sporcie, który naprawdę daje mi dużo satysfakcji. Bardzo mnie to cieszy.

— Babcia nie byłaby raczej zadowolona z widoku kochanej wnuczki z podbitym okiem?
— (śmiech) Coś w tym stylu. Z każdym moim kolejnym, choćby małym sukcesem, było coraz lepiej i łatwiej. W końcu to, że walczymy, nie oznacza, że robimy sobie krzywdę.

— Brązowy medal na Mistrzostwach Świata w Bułgarii to już z pewnością nie taki mały sukces...
— Tak, obecnie to największy sukces w mojej dotychczasowej karierze. Wcześniej dwukrotnie byłam jeszcze blisko złota na Mistrzostwach Europy. Prawdę mówiąc: jadąc do Bułgarii myślałam, że poziom będzie podobny do tego z turnieju europejskiego, ale było dużo trudniej. Impreza w Warnie, z czego nie zdawałam sobie do końca wcześniej sprawy, miała dużo wyższy prestiż, ale i poziom.

— Z brązowym medalem z Bułgarii, choć z zupełnie innego turnieju, wróciła ledwie tydzień wcześniej Twoja klubowa koleżanka - Emilia Gwiazda. Wyjeżdżając miałaś gdzieś z tyłu głowy myśl, że dobrze byłoby powtórzyć jej medalowy sukces?
— Sukces Emilii bardzo mocno mnie zmotywował, więc mogę powiedzieć, że w pewien sposób mi pomogła. Dzięki niej byłam pozytywnie nastawiona, myślałam tylko o tym, by poszło mi po prostu jak najlepiej.

— Mieliście z trenerem jakiś "plan minimum"?
— Nie, zawsze staram się wychodzić z założenia, że "albo złoto - albo nic". Oczywiście nie zawsze się wygrywa, w trakcie turnieju wszystko może się wydarzyć. Jednak wtedy, jeśli nawet nie uda się zdobyć złotego medalu, to mam świadomość, że robiłam wszystko co mogłam, by go wywalczyć. Bez chęci zwycięstwa nie ma sensu nawet rozpoczynać pojedynku.

— Twoje pierwsze dwie walki mistrzostw, w których zmierzyłaś się z Turczynką i Armenką , nie sprawiły Ci chyba większego problemu? Jak je wspominasz?
— Pokonanie Arzu Ergen z Tucji okazało się chyba łatwiejsze, niż się spodziewałam. Cały czas napierała mocno do przodu, chcąc wywrzeć na mnie presję. To mogło być problemem, ale byłam przygotowana na taką taktykę z jej strony. Co innego w walce z Arpiną Manukyan - Armenka była bardzo solidna, miała świetne warunki fizyczne. Chwilę po rozpoczęciu walki już poczułam, jak silne ma ręce. Również jej kopnięcia były wyraźnie odczuwalne: nie tylko za sprawą siły, ale i techniki. Zawiesiła mi poprzeczkę wysoko, jednak okazało się, że tym razem byłam lepsza...

— Potrzebowałaś niespełna minuty, by wykluczyć ją z gry. Myślisz, że Cię zlekceważyła?
— Nie, nie sądzę. Po prostu: udało mi się ją trafić "obrotówką" dokładnie tam, gdzie celowałam. Cios wszedł czysto i... było po walce.

— Tą, która Cię zatrzymała, była jedna z faworytek turnieju - Fumi Nakahara z Japonii. Co zawiodło?
— Taktyka na zawodniczkę z Armenii przyniosła efekty. W dodatku była dla mnie bardzo wygodna, dobrze się czułam w tej metodzie przygotowanej przez trenera. Pierwsze minuty walki z Japonką miałam pod kontrolą, udało mi się prowadzić pojedynek na moich warunkach. Z rytmu wybijały mnie jednak jej wysokie, niewygodne kopnięcia na twarz i klatkę piersiową. Na koniec drugiej rundy przyśpieszyłam, by zaakcentować moją przewagę. Myślałam, że powinno to wystarczyć sędziom, by dać mi zwycięstwo. Okazało się jednak, że zarządzili dogrywkę. W niej przeważała już nieco Japonka. Trafiła mnie raz w głowę, za co dostała punkty. I w zasadzie właśnie ten cios - jak mi się wydaje - zadecydował o jej zwycięstwie.

— Myślisz, że mogła podpatrzeć Twoją taktykę z walki z Armenką i szybko opracować coś specjalnego pod Ciebie?
— Możliwe... Zawsze, gdy wiem z kim mam walkę, sama staram się oglądać poczynania rywali, by znaleźć ich słaby punkt. Może tym razem to ona przyglądała się z trenerem mojej walce. Jest to możliwe.

— Gdybyś mogła cofnąć czas, co zrobiłabyś inaczej w tym pojedynku?
— Na pewno starałabym się nie popełnić tych błędów, które popełniłam: nie blokowałam wysokich kopnięć, a - szczerze mówiąc - mogłam i byłam w stanie schodzić z linii ciosu, lecz skupiłam się na swoim ataku. Powinno to zaprocentować, może sędziowie inaczej by wtedy widzieli ten pojedynek. Jeśli chodzi o inne rzeczy, to wykonałam plan i jestem zadowolona z występu, choć niestety nie udało się wygrać.

— Tak szczerze: stojąc na 3. miejscu podium była radość z sukcesu czy niedosyt?
— Zawsze jest niedosyt, gdy stoi się na tym trochę niższym poziomie podium. W pewnym momencie spojrzałam jednak na Bułgarkę, która zajęła pierwsze miejsce. Zobaczyłam jak szczerze się cieszy i... nie myślałam już wówczas o tym, że jestem na 3. miejscu. Cieszyłam się po prostu daną chwilą. Tym, że mogę stać na tym samym podium co ona. Miejsce wtedy się już nie liczyło. Niezapomniany moment.

— Podejrzewam, że w tym roku skupicie się już raczej na świętach. Macie już plany na starty w następnym roku?
— No właśnie z tymi świętami będzie tym razem dość trudno, bo nie zwalniamy z treningami. 13 stycznia ruszają eliminacje do Mistrzostw Europy i postanowiliśmy wspólnie z trenerem Piotrem Zembrzuskim, że musimy dopracować jeszcze kilka rzeczy przed zbliżającym się turniejem.

— Masz 17 lat. Zanim się obejrzysz - minie szkoła średnia. Co później? Studia?
— Coraz częściej o tym myślę, rozważam różne opcje. Zastanawiam się nad AWF albo chemią, ponieważ jestem w klasie biochemicznej. Czasem wydaje mi się z kolei, że powinnam wziąć się za coś związanego z fizjoterapią. W każdym razie: chciałabym zostać na północy Polski, więc w grę wchodzi głównie Gdańsk i Olsztyn.

— Wykłady, ćwiczenia, dojazdy, sesje... - to wszystko zajmuje mnóstwo czasu. Wystarczy go na karate?
— Będzie musiało. A przynajmniej postaram się, by tego czasu na karate było jak najwięcej. Choć i teraz nie jest tak łatwo, bo przygotowania do matury - zwłaszcza rozszerzonej - wymagają wiele czasu i pracy. Staram się jednak układać cały tydzień tak, by był czas i na naukę, i na treningi. Mam szczęście, bo znam świetnego trenera karate zarówno w Olsztynie, jak i w Gdańsku. Możliwości więc będą, wszystko wydaje się być więc po prostu kwestią dobrej organizacji. Wierzę, że uda mi się to odpowiednio poukładać.

— ...więc karate nie odstawisz?
— Oczywiście, że nie (śmiech).

— Na koniec muszę zapytać: masz już jakiś wymarzony prezent, który chciałabyś dostać na święta?
— Nie, chyba nie. Medal na Mistrzostwach Świata jest dla mnie w pełni satysfakcjonującym prezentem.

Rozmawiał: Kamil Kierzkowski

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5