Dymisja była trudną, lecz suwerenną decyzją

2016-11-28 08:21:57(ost. akt: 2016-11-28 08:26:15)
Michał Żuk wraz ze swymi zawodnikami

Michał Żuk wraz ze swymi zawodnikami

Autor zdjęcia: Archiwum klubu

Po przeszło dwóch latach zasiadania na ławce trenerskiej, Michał Żuk kończy swą zawodową przygodę z SKS Szczytno. Ceniony w regionie szkoleniowiec - w rozmowie z Kamilem Kierzkowskim - odsłania kulisy swojej dymisji, ocenia dotychczasowe poczynania drużyny, a także zdradza plany na najbliższe miesiące.
— Kilka dni temu podał się Pan oficjalnie do dymisji. Była to suwerenna decyzja, czy jednak ktoś Pana do tego nakłaniał?
— Nie, to była w pełni suwerenna decyzja. Myślałem o niej zresztą już od dłuższego czasu. Była to bardzo trudna decyzja i nie wiązała się wyłącznie z gorszymi występami SKS. Wpływ na nią miało wiele czynników, głównie względy osobiste.

— W piątek poprowadził Pan ostatni trening. Jakie uczucia przynosiła Panu świadomość, że przyjdzie się rozstać z drużyną, z którą spędziło się tak dużo czasu?
— Nie było to łatwe. Spędziłem z SKS ponad dwa lata. Gdy teraz o tym myślę, to był to bardzo fajny czas. Naturalnie - jak wszędzie - były lepsze i gorsze chwile, ale będę je bardzo mile wspominał. Jesień być może nie była udana, ale możliwość spędzenia czasu z tymi wszystkimi świetnymi ludźmi była dla mnie bardzo cenna.

— Na początku sezonu zakładaliście walkę o pierwsze miejsce i w wielu meczach zaprezentowaliście naprawdę wielkie serce do walki. Obecnie jednak jesteście pierwsi, lecz od... końca. Może zabrzmi to brutalnie, ale czy pamiętacie tak kiepski wynik w poczynaniach SKS?
— Wiem, takie pytania były nieuniknione, liczby nie kłamią. Szczerze mówiąc, to nikt z nas nie spodziewał się takiego rozwoju sytuacji. Naprawdę prezentowaliśmy się przyzwoicie w większości spotkań. Oczywiście piłka nożna to gra, w której nie wygrywa ten, kto prezentuje się lepiej w ciągu 90 minut. Wygrywa ten, kto strzeli więcej bramek... Myślę, że tak naprawdę jako pokonani schodziliśmy w tym sezonie zaledwie 4 razy. W pozostałych sytuacjach byłem zadowolony z gry chłopaków, bo - choć wynik na to nie wskazywał - prezentowali lepszą piłkę od swych rywali.

— Początek sezonu nie zapowiadał tak trudnej sytuacji. Przeważały remisy i wygrane, nawet tak wysokie jak np. 6:2 z Dobrym Miastem. Wygląda to tak, jakby dobrze działającej maszynie SKS coś nagle odcięło paliwo.
— Tym, czego brakowało nam przez całą rundę, była skuteczność. Staraliśmy się zaradzić temu na różne sposoby, ale nijak się nie udawało. Wbrew pozorom, niska bramkostrzelność naszej linii ofensywnej miała związek z... naszymi kłopotami przy obsadzeniu pozycji bramkarza. Nie dysponując w pełni sprawdzonym, stałym golkiperem, nasi atakujący mieli dość ograniczone możliwości treningu. To natomiast przekładało się na brak pewności pod bramką przeciwnika. Sytuacji nie brakowało, brakowało lekkości w przekładaniu uzyskanej przewagi na celne trafienia.

— Zastanawiam się czy w drużynie coś nie "pękło" po przegranej 4:1 z obecnym wiceliderem - niesamowitą w tym sezonie Pisą Barczewo. Po tej porażce nie zdobyliście już ani punktu. Jak - z perspektywy czasu - ocenia Pan ten mecz?
— Nie, ile byśmy wtedy nie przegrali, po żadnym meczu nie myśleliśmy, by rezygnować z dalszej walki. Ten nie był wyjątkiem. Cóż mogę powiedzieć: przez znaczną część rundy brakowało nam po prostu wspomnianej skuteczności i... odrobiny szczęścia. Dobrym tego dowodem jest wiele wypowiedzi trenerów z drużyn przeciwnych, którzy - choć wygrywali - często mówili, że danego dnia nie zasłużyli na punkty.

— Jeśli dobrze pamiętam, w meczu inauguracyjnym z Granicą Bezledy padł remis 0-0. Po jakimś czasie władze W-MZPN podjęły decyzję o zmianie wyniku na niekorzystny Wam walkower. W uzasadnieniu wspominano coś o zbyt małej liczbie młodzieżowców...
— Nie chciałbym rozwijać tego tematu. Zawiniliśmy praktycznie wszyscy. Już to sobie wyjaśniliśmy i nie ma sensu posądzanie kogokolwiek o utratę punktu, nic nie da rozdrapywanie starych ran.

— Bywały sytuacje, w których ledwo udawało Wam się zebrać skład do gry. Z czego wynikają te problemy kadrowe?
— Źródeł tych problemów jest dużo. Można byłoby oczywiście mówić długo o chorobach i kontuzjach, których w szeregach SKS nie brakuje. Prawda jest jednak taka, że nasza drużyna oparta jest o studentów oraz osoby pracujące na dwie zmiany. Tym bardziej szanuję tych chłopaków. Trzeba mieć naprawdę silny charakter, by np. chwilę po pracy - zamiast udawać się na zasłużony odpoczynek - pakować torbę i lecieć od razu na trening lub na mecz. Czasem jednak wszystko tak schodzi się w czasie, że nie sposób stawić się na stadionie, a co dopiero prezentować szczytową formę.

— Jak teraz - patrząc już z dystansu, nie z ławki trenerskiej - ocenia Pan szanse SKS w tym sezonie? O awansie nie ma już co myśleć, ale czy utrzymanie jest w zasięgu?
— Jestem pewien, że chłopaki zimą się solidnie zmobilizują, a później zrobią wszystko, by się utrzymać. Z tego co wiem - kadrę czekają uzupełnienia. To bardzo cieszy. W dole tabeli jest duży ścisk, każde zwycięstwo praktycznie pozwala piąć się do góry. Wierzę w chłopaków i wiem, że są w stanie pokazać, że słowa o spadku padają zdecydowanie zbyt wcześnie.

— Gdyby mógł Pan cofnąć czas: jest coś, co rozegrałby Pan inaczej jako trener?
— Na pewno szukałbym innych rozwiązań w ofensywie.

— Czego życzyłby Pan nowemu szkoleniowcowi SKS?
— Życzę na pewno mnóstwo cierpliwości i spokoju, a także tego, by te dwa mechanizmy, trener i drużyna, zdążyły się odpowiednio zgrać. Będzie to niezbędne, by sięgnąć po utrzymanie, którego życzę klubowi z całego serca.

— Na czym skupi się Pan po zakończeniu przygody trenerskiej ze Szczytnem?
— Na pewno nie będę się nudził. W pierwszej kolejności, poza sprawami osobistymi, skupię się na pracy z młodzieżą w Pasymiu, gdzie od lat realizuję się również jako nauczyciel. Planuję też wreszcie doprowadzić do finału swoje marzenie: wybudować dom.

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5