Pierwsze kroki

2014-04-16 09:50:20(ost. akt: 2014-04-16 09:56:17)
Drodzy Czytelnicy! W Wasze ręce trafił właśnie pierwszy tekst z cyklu, który można by zatytułować "Z pamiętnika konnego łucznika". Kolejne części przedstawiać będą anegdoty i historie związane z końmi i rekonstrukcją historyczną oraz opowieści o wypraw i bitwach, w których brałem udział. Na początku warto by czytelnik poznał mnie nieco. Pozwoliłem więc sobie opisać początki mojej przygody z jeździectwem.
Nie wiem czy kiedykolwiek wsiadłbym na konia, gdyby nie mój ojciec, który od lat dziecięcych marzył o jeździectwie i własnych wierzchowcach. Jako człowiek pochodzący z miasta, wychowany na książkach podróżniczych i zainteresowany przyrodą za najlepsze rozwiązanie uznał skończenie studiów leśnych i podjęcie pracy w zawodzie. I choć ciężko było związać koniec z końcem (większość czytelników zapewne pamięta lata osiemdziesiąte i ciągnące się w nieskończoność kolejki) gdy tylko moja matka zaszła w
ciążę postanowił kupić konia.

Koń musi być
Trzeba było go kupić od razu, bo później szykowały się inne wydatki, na przykład jakaś pralka, jak to przy dzieciach - często słyszałem opowieści ojca. Wszystko poszło zgodnie z planem i wkrótce został szczęśliwym właścicielem siwej klaczy o imieniu Czerta. Koń ten był niezwykle spokojny i nie raz zdarzało mi się raczkować między jego kopytami. Wspólnie ze szczeniakiem i kotem stanowiliśmy ekipę trudną do upilnowania. Na szczęście nie były to jeszcze czasy sterylnych
piaskownic, więc w dzieciństwie udało mi się a to wpaść do poidła, a to wbiec pod pasącego się konia, a to wygrzebać w piachu żmiję.

Chcę być ninją!
Gdy osiągnąłem wiek, w którym mogłem już uczyć się jeździć, ku zmartwieniu mego ojca, nie leżało to wśród moich głównych zainteresowań. Jak większość chłopców w moim wieku uwielbiałem "Trzech małolatów ninja", a gdy rodzice pozwolili obejrzeć mi film z Van Damme'm lub Chuckiem Norrissem byłem w siódmym niebie. Nie chciałem być jeźdźcem tylko ninją, albo przynajmniej karateką. Ojciec zresztą nie miał nic przeciwko temu, więc wkrótce obaj dołączyliśmy do SKKK prowadzonego
przez sensei Piotra Zembrzuskiego.

Odpowiednia motywacja
Jazda konna była więc przeze mnie mocno zaniedbywana, ćwiczyłem tylko tyle, żeby przypadkiem młodsza siostra nie była ode mnie lepsza. W końcu jednak ojciec znalazł rozwiązanie. Okazała się nim odpowiednia motywacja. - Zobacz synu - powiedział mi pewnego razu - zdecydowana większość jeżdżących to dziewczyny. Jak nauczysz się dobrze jeździć , to kto będzie miał większą szanse je poderwać, ty, czy facet, który nie jeździ konno? Trzeba przyznać, że argument mnie przekonał. A
czas pozytywnie zweryfikował jego prawdziwość.

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5